poniedziałek, 10 października 2016

Rozdział 11: Zaginiona

Dla Gabrieli Górniak, za jej wierność, wytrzymałość i  pogodę ducha! ♥

Nad ranem  zrezygnowana wracam do domu. 
Ludzie z Lifetime TV to mają tupet! ,,Przepraszamy, osób z zewnątrz nie przyjmujemy bez wcześniej umówionej wizyty" A to dupek, ten ochroniarz. Nie rozumie, że poszukuję przyjació... siostry?!
Swoją drogą policja nie lepsza, Feder dzwonił do mnie i wkurzony narzekał o tych ustawowych ,,24 godzinach". Obecnie Włoch stara się negocjować z ochroniarzem z Lifetime o przejrzenie kamer monitoringu, musimy mieć jakiś trop!
Przez okna widzę jak słońce powoli wychodzi zza horyzontu. Kieruję się do kuchni, gdzie włączam ekspres do kawy. Chwilę później mogę delektować się przepysznym i pobudzającym potrójnym espresso.
-Lu, co z tobą...?- szepczę wpatrując się w nasze wspólne zdjęcie, które stoi na mojej toaletce.


Odkładam pustą już filiżankę i nerwowo sprawdzam telefon. Nadal nic, Fede nie dzwonił. Boję się, że ktoś mógł porwać Lu, albo zrobić jej coś dużo gorszego... To w końcu młoda, piękna kobieta. W dodatku zaginiona. W nocy. 
Próbuję zebrać myśli, po cholerę Ferro poszła do tej telewizji? Siadam ostrożnie na dywanie i rozpoczynam swoją medytację. Zawsze mi ona pomaga, to właśnie w tym momencie potrafię na maksa się skupić, a jest mi to teraz bardzo potrzebne. Lu nie udała się na spotkanie z nimi, jestem pewna. Sięgam pamięcią czy może czegoś szczególnego ostatnio mi nie mówiła... Ale niestety, nie mogę sobie przypomnieć. Przechodzę więc do punktu drugiego- kto tam pracuje i kim może się tak interesować Lu. Z tego co wiem, z dyrektorem znała się wcześniej, ale tylko z widzenia. Wyciągam z kieszeni telefon i szperam szukając osób pracujących nad Project Runway. Nieznane mi nazwiska przewijają się przez listę, aż dochodzę do ostatniej pozycji. Czytając to nazwisko otwieram szerzej oczy z niedowierzania, pamiętam go sprzed kilku lat. Były kochanek Ludmiły. Ten gnojek. Marcus. 





DWIE GODZINY WCZEŚNIEJ
Leon
Siedząc w jednym z lepszych klubów, w odosobnionej loży dla VIP-ów, ciemnoskóra dziewczyna gładzi mnie po udzie podczas gdy ja kończę kolejną szklankę Martini. Alkohol przelatuje przez moje gardło delikatnie je paląc, lecz uwielbiam to uczucie. Kolejny raz się odprężam zapominając o tym, co siedzi mi w głowie.
-Chętny na dzisiaj? -pyta oblizując się po ustach.
-Rocky- mruczę gładząc ją po głowie.- Ja zawsze jestem chętny
Dziewczyna uśmiecha się zadziornie i siada mi na kolanach. Nasz układ jest bardzo prosty- sex, sex i jeszcze raz sex. Bez żadnych zobowiązań, tylko zabawa. No, może przez przypadek trochę się zakumplowaliśmy, ale tylko tyle. Rocky to świetna dziewczyna; zabawna, zadziorna, pewna siebie... no i genialna w łóżku. Mogę na niej (albo raczej... W niej) wyładować wszystkie swoje złości, a ta tylko mruczy z zachwytu. Chyba pozostało jej takie zboczenie zawodowe po poprzedniej pracy...
-Na co masz dzisiaj ochotę?- pytam rozpinając jej skórzaną kusą sukienkę. 
Kochana Rocky, dziękuję że nie zakładasz bielizny, dzięki temu od razu widzę twoje pełne, jędrne piersi. 

-Na ostro- uśmiecha się, a ja od razu wiem co mam robić.


-Było zajebiście, jak zawsze- klepie mnie w tyłek kiedy wychodzimy z klubu. Cholera, pada. W momencie, gdy rozkładam nad nami parasolkę, Mendes zapala szluga.- Chcesz?- pyta kierując go w moją stronę.

-Nie, dzięki- uśmiecham się
-Ech, co z tobą za życie, lekarz z krwi i kości- marszczy nos, wypuszczając kłęby dymu.
-Przynajmniej ty je lubisz- mruczę łapiąc ją za cycek. Jest już bardzo późno, ryzyko, że ktoś to widział poza ochroniarzem jest znikome. Dziewczyna uśmiecha się i w odpowiedzi smyra mnie po klejnotach.
Żegnamy się, a następnie oddalamy w dwie przeciwne strony. 
Jestem zmuszony wracać pieszo, ale nie myślę nawet o taksówce. Trochę spacerku dobrze mi zrobi na ten wieczór. Przemierzam wiele przecznic i widzę niewielką ilość ludzi. Dziwne. Jest weekend, wszyscy młodzi powinni teraz balować na mieście. Nie mam zatem czym zawracać głowy, a wspomnienia powracają. 
-Violetta...- łapię się na wypowiedzeniu Jej imienia.- Debil
Ze złością kopię w hydrant, jednak nie czuję ulgi po złamanym sercu. Czy próbuję o Niej zapomnieć? Tak. Czy Rocky mi w tym pomaga? Jak najbardziej. Bez niej nadal tułałbym się rozpamiętując tamtą kobietę, tamtą noc i tamtą znajomość. Myślę, że powoli daję sobie radę, tylko gdy nie mam nic do roboty ją rozpamiętuję, tak jak w tym momencie.
Próbując zająć czymś głowę zaczynam nucić jakąś durną, pierwszą lepszą piosenkę. Czemu trafiło na "Team" autorstwa Iggy Azelea? Nie mam pojęcia, ale przynajmniej nie myślę o... Nieważne.
Nucąc ten gówniany tekst przemierzam ulice, znajduję się niedaleko siedzib największych stacji telewizyjnych, zatem wśród samych drapaczów chmur. Wiele okien jeszcze się świeci, pieprzona korporacja, pochłania totalnie ludzi i zamienia w roboty. Dochodzę do ostatniego refrenu piosenki, gdy zauważam jakąś ciemną posturę opartą o wieżowiec.
Pewnie bezdomny~przechodzi mi przez głowę, w końcu pełno ich w tym mieście. Wyciągam piątaka i przechodząc rzucam go w stronę gościa. Jednak ten nawet tego nie zauważa. Osuwa się jedynie na chodnik, a ja zauważam, że coś jest nie tak. To kobieta, dopiero teraz zauważam. 
-Hej, wszystko okej?- klękam przy niej. Pewnie się schlała, czy Bóg wie co.
W świetle lamp ulicznych zauważam, że w ogóle nie kontaktuje, ma także podarte ubranie, a jest lodowato. Szybko ściągam z siebie kurtkę i nakładam na tą biedną istotę. Biorę w ręce jej głowę i kieruję w stronę światła. To... nie wierzę. Podejrzewając co mogło ją spotkać, szybko biorę dziewczynę na ręce i nie zważając na zimno, biegnę w stronę miejsca, o którym tak długo chciałem zapomnieć. 



Violetta

Wpatruję się w numer Federico chyba po raz setny i zastanawiam się- zadzwonić? Powiedzieć o wszystkim? O całej tej przeszłości Ferro? Znienawidzi mnie za to. Z drugiej jednak strony może wreszcie się odnajdzie... Po raz kolejny dzisiaj połykam swoje tabletki i staram się ogarnąć.Wkładam szybko kozaki sięgające mi za kolano i chwytam torebkę, pójdę szukać na własną rękę. Otwieram drzwi, lecz nie dane mi wyjść z mieszkania. W tym samym momencie wpada do niego... o nie. Nie nie i jeszcze raz nie. Szybko udaje się do salonu i... o mój Boże. Na białej, skórzanej kanapie kładzie moją przyjaciółkę. Ledwo ją poznałam, wygląda fatalnie! Na ułamek sekundy stykam się wzrokiem z Verdasem, ale nawet się do siebie nie odzywamy. Klękam koło Ludmiły i staram się ją ocucić. 
-Musimy zabrać ją do szpitala na obdukcję, widać że prawdopodobnie została...- mówi, jednak przerywam mu gestem dłoni. Raz- że nawet nie chcę o tym myśleć, dwa- blondynka ledwo otwiera oczy.

-Niee!- wrzeszczy i wymiotuje na mój nowiusieńki dywan.
-Leon, miska!- wrzeszczę, a biedak wywija sambę po moim mieszkaniu w jej poszukiwaniu. Wraca szybciej niż myślałam, ale i tak jest za późno. Podaję dziewczynie szklankę z wodą, ale ona rzuca o podłogę.
-Coś mocniejszego- mówi cieniutkim, ale stanowczym głosem. Zdenerwowana patrzę na Leona. Chyba odczytał moją prośbę, gdyż wziął dzbanek z wodą, drugą ręką otworzył Lu buzię i wlał na siłę ciecz. Wyglądało to strasznie, ale nie chciałam się wtrącać- to w końcu on jest lekarzem.
-Puść mnie!- wrzeszczy ponownie, ale po chwili jej nastrój zupełnie się zmienia, zaczyna płakać i dławiącym się głosem prosi- Puść mnie...Leon cofa się, ja pytam tylko:
-Pamiętasz co się stało?- ale ona nie odpowiada, tylko płacze i płacze. Przykrywam ją kocem i proszę, żeby się przespała- to chyba jedyne co możemy teraz zrobić.

Nie trwa to jednak długo- kilka minut później w salonie zostaje zapalona tylko mała lampka, a my z Leonem siedzimy na patio. Zaczyna świtać, ale nadal jest zimno, tulę się więc w gruby koc i popijam tym razem olbrzymi kubek melisy. Verdas podziwia jedynie panoramę Manhattanu, a ja trawię jego słowa, gdy opowiadał w jaki sposób odnalazł blondynkę.
-To ten bydlak, Marcus.
-Słucham?
-Były kochanek Lu, typowy brutal. Musi mieć z tym coś wspólnego, musi!
-Skąd taka pewność? Będziesz musiała o wszystko ją wypytać, a najlepiej jeśli zgłosicie to na policję. Ktokolwiek to zrobił, trzeba wsadzić typa do pierdla-pokiwałam tylko głową, a między nami nastała cisza. Niezręczna cisza.
-Violetta...- chciał zacząć, na szczęście mu przerwałam.
-Dziękuję za pomoc, to co zrobiłeś... na prawdę. Kto wie, czy Lu nie zawdzięcza ci życia.
Mężczyzna zgasł trochę i pokiwał głową.
-Czysty przypadek... Będę już leciał- podszedł do mnie i delikatnie się schylił, ale opamiętał się całkiem szybko i tylko dotknął mojego ramienia.- Nie siedź tu za długo, strasznie zmarzniesz- uśmiechnęłam się lekko.


Niedługo po wyjściu mężczyzny i ja weszłam do środka. Usiadłam na fotelu na przeciwko przyjaciółki i momentalnie zasnęłam... 
Śniła mi się mama... i jej pogrzeb.


***************************************************************
Myślę, ze wszystkie wytłumaczenia nie mają sensu. Po prostu.
Nic nie będę już obiecywać, skupiajmy się jedynie na tym, co jest.
A jest rozdział, nowy. Wreszcie. Chociaż nie jestem nim zachwycona- to nie jest to.
Jeśli nie kumacie za bardzo o co chodzi, polecam poprzednią część dla przypomnienia XD
Ludmiła odnaleziona, ale w fatalnym stanie. 
Pociągnę ten wątek jeszcze trochę, będzie gorąco!
Nadal nie wiadomo co zaszło między Leonettą, a Rocky dodatkowo trochę namiesza (zdziwione niegrzecznym Leonkiem? ;p) 
Liczę na wasze wsparcie i swój czas na bloga! 
(możecie popytać trochę bohaterów w zakładce, bo mi się nudzi ^^)
Całuję!!!
xx




sobota, 26 marca 2016

Rozdział 10: Prywatne sprawy


Kilka tygodni później...




Tupię nerwowo nogą w oczekiwaniu na przyjaciółkę. Zima rozszalała się na dobre, ale oczywiście ja musiałam ubrać na gołe(!) nogi tą krótką, ołówkową spódnicę. Mogłam chociaż założyć pończochy! Niestety, jedyne co mi pozostaje to to tupanie szpilką w beton. Widzę jakieś 50m przed sobą, tuż przy skrzyżowaniu 89 przecznicy z Piątą Aleją grupkę fotoreporterów. Zapewne rozpoznali na parkingu moje auto, jednak na nic ich poszukiwania. Mam na głowie perukę w kolorze tlenionego blondu, kapelusz i obowiązkowe okulary przeciwsłoneczne. Dodatkowo część mojej twarzy zasłania puchaty kołnierz od futra. Zatem jedyne po czym mogą mnie poznać to rozmiar buta. I niech mają za swoje- wyszli ze mną na wojnę. Na szczęście wielkimi krokami zbliża się rozprawa, a moja linia obrony nie ma sobie równych- jestem pewna wygranej. 
-Ferro- mruczę pod nosem, a ona jak na zawołanie wyrasta przede mną.
-Cześć- dyszy i całuje mnie w policzek.- Boże, jakie genialne perfumy!
Ta to ma dopiero nosa! To pierwszy dzień moich nowych Chanelek no. 5, a ta już wyczuła zmianę.
-Dziękuję-szepczę.-Znów spóźniona- mówię po czym ruszamy w stronę Piątej Alei.
-Ojj...przepraszam, ale wiesz, miałam spotkanie- widzę kątem oka jak uśmiecha się delikatnie
-Jeśli miałaś spotkanie z producentem, mogłaś mi powiedzieć. Umówiłybyśmy się trochę później- uśmiecham się, lecz widzę w jej oczach, że nie trafiłam.- Aha. Rozumiem, że znowu Fede?! Kobieto, ile można?
-Vilu, nie jestem jak ty i nie zostawiam faceta po jednej nocy- wypala, a ja spowalniam kroku. Ach, więc tak się sprawy mają. Nic jej nie odpowiadam tylko rozglądam dookoła, byleby nie na nią.
-O cholera, Vilu, przepraszam! Nie chciałam, samo wyszło...-nadal milczę- Po prostu Feduś mówił dziś o Leonie, że...
-Nie chcę o tym słyszeć- syczę.-Miałyśmy o nim nie gadać
-Nie uważasz, że powinnaś mi wreszcie powiedzieć co ci odbiło, że nagle go tak porzuciłaś?
-Nie- odpowiadam krótko i zmieniam temat.- Jak wam się w ogóle układa?
Blondynka wzdycha.
-Jest... świetnie. Bardzo go kocham i on mnie chyba też- śmieje się.
-No nie dziwię się jak tak rzadko wypuszcza cię z sypialni- dołącza się do śmiechu. Jest zabawnie, lecz coś mnie niepokoi. Lu udaje szczęśliwą, wesołą, ale znam ją zbyt długo... Widzę w jej oczach, że coś nie gra, że się czegoś boi. Może ma to związek z SMS'ami które tak często dostaje? Ani jednego przy mnie nie otworzyła, wszystkie wręcz ignoruje.
Z początku myślałam o stalkerze, ale już kiedyś miała taki przypadek i o wszystkim mi wtedy opowiadała. Mimo to, nie poruszam tego tematu, jak będzie gotowa sama mi powie.
Szybko dochodzimy do sklepów i na pierwszy ogień rzucamy Chanel. Obie szukamy sukienek na bal charytatywny Christophera Walkena, który ma miejsce już w najbliższy piątek, mamy więc mało czasu na wyszukanie kreacji. 

Po kilku godzinach ciągłych przymiarek i zmieniania domów mody obie jesteśmy zadowolone. Ferro zakupiła suknię Prady (bliźniaczą do tej Lupity Nyong'o z Oscarów, tyle że Lu upodobała sobie krwistoczerwoną) a ja zadowoliłam się zabójczą cielistą suknią Valentino. Obecnie jesteśmy w trakcie lunchu, bardzo zmęczone, ale szczęśliwe. 
-Jak idą próby do Project'u?- pytam szczerze ciekawa
-Ojj, ciężko- wzdycha.- Cały czas coś się dzieje, to reżyser zachorował, to mikrofony nie działały, to jakaś kreacja zaginęła, do tego...-waha się chwilę.- nieważne... Niby u mnie wszystko w porządku, wszyscy chwalą mnie jako prowadzącą, ale ja tak strasznie się stresuję! Rany, Violetta, to będzie na żywo, na cały świat! Stacja spodziewa się kilkudziesięcio milionowej frekwencji...
-Jestem pewna, że ci się uda. W końcu ty zawsze wygrywasz- masuję ją po ramieniu i zabieram się za swój obiad. Dziewczyna wzdycha i upija łyk wody. Jestem  w trakcie przeżuwania jarmużu, gdy rozlega się dzwonek blondyny. 
-O, to pewnie Feduś- piszczy i sięga do torebki. Wyciąga pośpiesznie swój najnowszy iPhone, lecz gdy zerka na wyświetlacz uśmiech szybko znika jej z twarzy,a ręka zaczyna podejrzanie drżeć.
-Lu? Wszystko dobrze? Nie odbierzesz?
Ta pośpiesznie bierze kolejny łyk wody, a na twarzy jest blada jak kartka papieru. Z ręki wypada jej smartfon, który głośno rozbija się o posadzkę.
Zdążam tylko wykrzyczeć jej imię, gdy ta osuwa się na ziemię...



Ludmiła
Głosy... Jakieś odległe i nie do końca zrozumiałe... Wychwytuję tylko pojedyncze słowa, z których nie potrafię ułożyć logicznej całości. Słyszę jakąś kobietę, uliczny gwar, wszystkie pędzące auta... syrenę pogotowia. I nagle wszystko milknie, znów zostaje tylko i wyłącznie ciemność. 
Znajduję się nagle w ciemnym pomieszczeniu; siedzę na krześle vis a vis wielkiego, hebanowego biurka. Niestety bardzo dobrze je znam... Widzę też wielkie okno ukazujące panoramę Brooklynu. Jest do połowy przykryte roletą,lecz widzę jaka wichura panuje na zewnątrz, jak krople deszczu z impetem walą o szybę...
Nagle drzwi otwierają się i bez słowa do gabinetu wkracza mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany- wiem, że nie mam jak mu się postawić, ma nade mną zbyt wielką siłę! 
-Widzę, że już czekasz- zachodzi mnie od tyłu i muska moje ramię, lecz ja siedzę bez ruchu gapiąc się w okno. Już nic we mnie nie ma, żadnych uczuć...- To bardzo dobrze, baardzo dobrze. Uwielbiam, gdy jesteś punktualna...
Brunet odchodzi ode mnie, lecz tylko na chwilę. Kieruje się w stronę owego okna i zsuwa roletę na sam dół, dzięki czemu pokoju panuje teraz półmrok. Mężczyzna zapala tzw. lampę adwokacką i ponownie wraca do mnie. Podnosi mnie zaczynając swój monolog:
-Przemyślałaś jak widzę moje ostatnie słowa- zsuwa ze mnie płaszcz, który szeleszcząc upada na ziemię.- Wiedziałem, że z ciebie mądra dziewczynka- następnie jednym ruchem pozbywa się mojego golfa i szuka po omacku suwaka od spódnicy.-Bo widzisz...- w końcu odnajduje go i zsuwa szybko w dół. Spódnica także upada na wykładzinę,a ja stoję w samej bieliźnie w jego objęciach.- Nie warto się tak opierać...- W mgnieniu oka rozrywa biustonosz, a także bardzo boleśnie moje figi,  i już nie mam przed nim nic do ukrycia.-...A szczególnie mnie!
Następnie z łobuzerskim uśmiechem rzuca mnie na biurko tak, że brzuchem dotykam jego powierzchni. Dolna partia ciała nadal bardzo mnie piecze po bolesnym zerwaniu materiału, do tego nie doszłam jeszcze do siebie po naszym ostatnim spotkaniu. Słyszę, jak odpina swój rozporek i po chwili czuję bolesne pchnięcie w odbycie. Boli piekielnie, jak diabli! Do oczu napływają mi łzy, jednak nie daję im za wygraną i nie pozwalam by spłynęły po moim policzku. Po zaledwie paru jego ruchach jestem wyczerpana, i tylko ten piekielny, nieprzerwany ból  uświadamia mi, że żyję... Tak bardzo brakuje mi sił...


Czyjś nerwowy głos i szarpanie mnie za rękę pobudzają mnie do pobudki. Moja świadomość powraca- Zdaję sobie sprawę, że to Violetta. Nikt inny nie ma tak gładkich rąk i tylko ona używa tak cholernie drogich kremów dbając o nie. Otwieram powoli oczy,a przed sobą widzę właśnie ją- bardzo zdenerwowaną, roztrzęsioną.
-Lu? O mój Boże, Lu!!!- rzuca się na mnie. Dostrzegam, że leżę w sali szpitalnej, w tej ohydnej koszuli. Fu!- Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Nawet nie wiesz, jakiego stracha mi napędziłaś!
Najchętniej rozpłakałabym się w jej ramię, ale tego nie zrobię. I tak nic nie poradzi na moje problemy, więc po co zawracać jej głowę? Jestem jeszcze słaba, ale już niedługo sama przyszykuję plan i sama stanę na przeciwko tego sukinsyna. Na przeciwko Marcusa.
-Co się właściwie stało? Jak się tu znalazłam?- pytam ignorując jej wcześniejsze pytania.
Dziewczyna chwilę się waha:
-Nie wiem dokładnie. Byłyśmy na lunchu nagle zadzwonił twój telefon, byłaś przeszczęśliwa, że to Fede, ale gdy zobaczyłaś nadawcę... Kto to był? Kto do ciebie dzwonił? I czemu tak zareagowałaś widząc, że to on?
Postanawiam kłamać, w imię sprawy. Na samą myśl o Nim ręce lekko mi drżą, lecz ukrywam je pod fałdami kołdry
-To nikt ważny. Tylko... malarz
-Malarz?- spojrzała podejrzliwie.
-No wiesz... Chciałam ostatnio zrobić remont w mieszkaniu i on właśnie do mnie dzwonił w tej sprawie...
-To czemu zemdlałaś?
-Zwykła zbieżność sytuacji, jest okay, serio.Boję się, że szatynka wyczai, że kłamię. Zbyt długo się znamy aby tego nie widziała. Jednak ta daje chyba za wygraną, bo odpuszcza. Przynajmniej na chwilę, gdyż już chce kontynuować dalszy ciąg rozmowy, widzę jak bierze wdech. Lecz przerywa jej niezapowiedziane, szybkie i pewne otwarcie drzwi. Ciekawa przekręcam się i patrzę w stronę przybysza. 
O nie.
Federico.
Jest przystojny jak zwykle, ale wyraźnie widać na jego twarzy zdenerwowanie.
-Fede?- zdążam wydusić, gdy ten rzuca się na mnie z uściskiem.- Co ty tu robisz?!
-Raczej ja powinienem ciebie o to spytać- odrywa się ode mnie.
I nagle zdaję sobie sprawę, kto go o tym powiadomił.
-Violetta- warczę . Dziewczyna tylko ledwo widocznie się uśmiecha.
-Kochanie, co się stało?- chłopak pyta mnie troskliwie i siada na skraju łóżka.
Nie mam pojęcia co mu powiedzieć, kłamać jak Castillo? W tym przypadku będzie trudniej; bardzo go kocham i chyba jeszcze nigdy przy nim nie skłamałam. Nie wiem czy będę potrafiła, zwłaszcza, że jest to lekarz, a po wtóre jego brązowe oczy hipnotyzują mnie za każdym razem.
-To ja was  zostawię- Viola szybko się podrywa i ulatnia z sali. Zostajemy sami, a ja nie mam pojęcia co mu powiedzieć. Przecież ie powiem mu o moim stalkerze... 
-Nic mi nie jest, kotku- gładzę go po policzku, a ten łagodnieje. Zawsze to tak na niego działało. Bierze moją dłoń w rękę i całuje delikatnie.- Po prostu gorzej się poczułam, o nic się nie martw
-Jadłaś śniadanie?- zaczyna wywiad. Ech, super.
Jadłam. Ale dla dobra sprawy kręcę przecząco głową
-Głuptasie- lekko się uśmiecha.- Robili ci już jakieś badania? 
Wtem, jak na zawołanie wchodzi jakiś starszy mężczyzna w kitlu. Oho, pewnie mój lekarz prowadzący.
-Witam, Richard Allanson, będę panią prowadził. Kojarzy pani co się stało?
Potakuję głową.
-Robiliśmy pani komplet podstawowych badań, ogólnie wszystko jest w normie, lecz w chwili przejęcia przez ambulans miała pani bardzo wysokie ciśnienie. Coś panią wcześniej zdenerwowało bądź przestraszyło?- pyta.
Kręcę głową, a ten zapisuje coś na kartce.
Chwilę później podrywa się do niego Fede i tłumaczy, że jest lekarzem. Patrzy na moje wyniki badań i miedzy mężczyznami nawiązuje się ,,lekarska rozmowa" z różnymi skomplikowanymi i niezrozumiałymi dla mnie wyrazami. 
-[...] Radziłbym także zrobić dodatkowo poszerzoną diagnostykę, możliwe że coś się ukryło w tych wynikach
-Dziękuję, pomyślimy nad tymBrunet jeszcze chwilę patrzy na moje badania i zwraca się do mnie:
-Zaniżony poziom hemoglobiny i erytrocytów, masz anemię?
Nie mogę mu nawet odpowiedzieć, gdyż kontynuuje do Allansona:
-Poszerzona morfologia, żelazo, tachykardia i mocz Mężczyzna potakuje potulnie, jakby Federico był jego przełożonym i wychodzi z sali.
-Fede, po co to wszystko? Jest mi o wiele lepiej
-Kotku, z naszej dwójki to ja znam się na medycynie, zaufaj mi- całuje mnie, niestety nie długo, gdyż przerywa mu Violetta. 
-Widziałam lekarza, wszystko okej?
-Chyba tu jeszcze posiedzę- uśmiecham się nieszczerze. Czuję się fatalnie wiedząc, że jeszcze będę musiała tu siedzieć. Wtem do głowy wpada mi genialny pomysł.
-Kotku...-gładzę go po policzku.- Skoro tu jeszcze pobędę, to kupisz mi moją ulubioną wodę? Tą średniogazowaną, z zwiększoną zawartością magnezu. Ty wiesz którą...
Violetta patrzy na mnie podejrzliwie, jednak nic nie mówi.
-Ale sprzedają ją tylko w jednym miejscu w Nowym Jorku, na końcu miasta!-trzepoczę rzęsami. Szatyn chwilę się waha.-... No dobrze. Będę za jakieś cztery godzinki, tylko się stąd nie ruszaj!- podnosi się i nakłada swoją kurtkę
-Nigdzie się nie wybieram- daję mu buziaka na pożegnanie,a mężczyzna wychodzi. Moja mimika szybko się zmienia, z uśmiechu na powagę.
-Co ty kombinu...- chce spytać, lecz jej przerywam.
-Zawołaj tu mojego lekarza- zwracam się do przyjaciółki
-Po co?
-Po wypis- uśmiecham się lekko.



Violetta
-Możesz się tutaj zatrzymać?- pyta mnie niepewnie blondynka. Dziwne, mieszka kilka kilometrów dalej, tutaj znajdują się jedynie biurowce i drapacze chmur. Mimo to posłusznie zjeżdżam z trasy i stawiam auto na parkingu pod siedzibą Lifetime TV,  nadającego m.in. Project Runway.
-Masz z nimi jakieś rozmowy?- pytam, chociaż odpowiedź powinna być negatywna. Jest już za późna godzina na takie spotkania.
Ludmiła jednak nie odpowiada. Chwilę siedzimy w milczeniu, gdy w końcu przemawia:
-Mam tu coś...prywatnego do załatwienia- uśmiecha się sztucznie, widzę to.
-Zaczekam, jak wrócisz- mówię podejrzliwie i uważnie ją obserwuję, coś przede mną ukrywa. Źrenica oka ledwo zauważalnie jej się powiększa.
-Nie musisz, wezmę taksówkę- mówi szybko i wychodzi z mojego Porsche. Widzę tylko jak uważnie się rozgląda i pośpiesznie wchodzi do budynku.

Rzucam się zrezygnowana na kanapę. Wreszcie po tym długim dniu jestem wolna i wreszcie mogę odpocząć w swoim apartamencie. Potrzebuję relaksu, więc szybko podnoszę się i idę do łazienki. Tam odkręcam wodę i wsypuję perełki do wanny. Zamierzam się rozebrać i jak najszybciej wskoczyć do tej gorącej oazy, jednak słyszę szybkie, donośne pukanie do drzwi.
-Nieee- mówię pod nosem i idę otworzyć. Ku mojemu zdziwieniu to Pasquarelli, który bez zaproszenia wpada do mojego domu i szybko przemierza pokoje. Zamykam drzwi i ruszam za nim.
-Fede?- pytam zdziwiona, próbując za nim nadążyć.
-Byłem już w szpitalu, wiem że wyszła na żądanie... -Ach więc o to chodzi.-Czemu do mnie nie zadzwoniłaś? Zatrzymałbym ją!
-Prosiła mnie. Po za tym faktycznie trochę dramatyzujesz, już wszystko z nią dobrze.
-Ale zawsze lepiej mieć pewność- podnosi palec.- Gdzie ona teraz jest?
-Jak to? Już od kilku godzin powinna być w domu.
-U ciebie jej nie ma?- jego oczy się powiększają. Kiwam przecząco głową.- Byłem u niej w domu... cisza, nie ma nikogo
-A dzwoniłeś?
-Jeszcze się pytasz? Wydzwaniam bez przerwy, włącza się tylko sekretarka.
-Niemożliwe- śmieję się chyba histerycznie i sama wybieram do niej numer.
,,Tu Ludmiła Ferro. Niestety nie mogę rozmawiać; nagraj wiadomość lub zadzwoń później. Piiip"
I nagle przypomina mi się ostatni raz jak ją widziałam. Prywatne sprawy. Biurowiec. Jej zdenerwowanie.
-Violetta, gdzie ona jest, do kurwy nędzy?!
-O cholera- szepczę i drżącymi rękoma chowam telefon do kieszeni.

**********************************************************************

Czeee!
Wreszcie udało mi się skończyć- Wow, zadziwiająco szybko jak na mnie. Jednak ten rozdział w ogóle mi się nie podoba :') A Wam?
Niestety nie ma w dziesiątce Leonetty, ale z wypowiedzi Lu wynika, że Violetta porzuciła go po tamtej nocy i kontakt im się urwał... Zawiedzione? Uwaga, szykuję związaną z tym małą bombę ^^
(Rany, ale dziwnie tak wrócić po przerwie...)
Wątek skupia się głównie na Ludmile i naszym okrutnym Marcusie. Co ją tak przestraszyło i czemu tam poszła, jak myślicie?
Boże, kompletnie nie mam weny na notatkę O-o
Po prostu napiszcie swoją opinię o tym rozdziale i moim ,,wielkim" coming out'cie :))
Nie wiem kiedy będzie kolejny rozdział, ale postaram się już z nim tak nie zwlekać jak ostatnio... Mam się już lepiej, ale boję się o moje pisanie- aż tak się zmieniło? na gorsze?
A także chciałabym życzyć Wam radosnych, spokojnych i spędzonych w rodzinnej atmosferze świąt Wielkanocnych! Nie zmarnujcie tego wyjątkowego czasu ♥
Całuję gorąco i do następnego ;*
xx
Vivaa

środa, 23 marca 2016

***

Kochane,
jak głupio mi tu teraz wchodzić i pisać... 
Nie będę was okłamywać, szczera prawda.
Nie chciałam tego z początku pisać, po co się chwalić? Moi rodzice się rozwodzą. żyje na walizkach, to u mamy, to u taty. Gdy mi to ogłosili przeżyłam szok, i wszystko się zaczęło. Gorzej szła mi nauka, relacje z nimi, a nawet zwykłe czynności domowe. Straciłam też chęć do pisania, nagle cały ten blog mi zbrzydł. Nie miałam kompletnej ochoty pisać, chciałam już nigdy tu nie wracać. Rozumiałam, że jestem potworna i mega chamska dla was wszystkich, ale nie chciałam pisać na przymus. Bałam się też wejść i to wszystko powiedzieć... 
Ale ostatnio coraz częściej łapię się, że myślę o blogu. Jak potoczyć by dalej historię, jakie wątki wprowadzić... I weszłam. Z czystego pragnienia. A to, co zobaczyłam mnie przeraziło.
Myślałam, ze wszystkie zmieszacie mnie z błotem, odrzucicie (po części miałam rację; sporo ,,wiernych" obserwatorów po prostu się usunęło z zainteresowanych tym blogiem), ale jak widzę tu te wszystkie komentarze wyrażające troskę, obawę... Rany boskie, DZIĘKUJĘ WAM!
Nie sądzę, że mój talent i blog jest taki ,,wspaniały" ale i tak bardzo Wam dziękuję za mam nadzieję szczere opinie ;)
Dlatego postanowiłam coś zrobić (chyba działam pod wpływem emocji heeelp). Napiszę rozdział, będę się starała pisać jak najwięcej. Może mi się nie uda? Istnieje duża prawdopodobnośc, że jutro rano obudzę się i powiem ,,Ja pierdolę, co najlepszego zrobiłam". Ale cóż, warto spróbować... 
Na 100% nie będzie to regularne, może dodam dopiero w wakacje :D
Ale wiedzcie, że ja NIGDY O WAS NIE ZAPOMNIAŁAM. I nie zapomnę...
Dziękuję raz jeszcze, bardzo potrzebowałam Waszego wsparcia!!
A hejterom, tym co piszą na blogu, na mojego maila lub po prostu tych ,,prawdziwych" przyjaciół, co wspierają, wspierają i nagle cofają obserwowanie radzę nie wchodzić na bloga- bo po co? I tak jestem tylko samolubną suką, która o nikim nie myśli nagle przerywając pisanie ;)
Ojej, ale się rozpisałam... Kończę już. Obiecuję ;*
Trzymajcie za mnie kciuki, kocham was! ♥
xx

PS Nawet przegapiłam 1-wszy rok bloga :<
Ale ze mnie porażka życia :/
PPS Gif z mojego ostatnio ukochanego serialu... Cesarzowa Ki, GENIALNA! A jeszcze kilka miesięcy temu byłam jedną z czołowych przeciwniczek koreańskich dram! Ale po obejrzeniu pierwszego odcinka w TVP wiedziałam, ze to jest to ;) I tak żyłam w uzależnieniu do ostatniego odcinka... rany, ile ja łez na tym wylałam O-O Nie chcę robić reklamy, lecz jeśli macie czas- MUSICIE to obejrzeć, to majstersztyk! Bardzo, bardzo, bardzo mocno polecam!