poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Rozdział 13: Ryk lwicy


Dla kogokolwiek, kto jeszcze tu został :')


Około piątej daję sobie spokój, przecież i tak nie usnę.
Delikatnie przekładam Ludmiłę ze mnie na poduszkę, wygląda tak niewinnie i dostojnie. Jak bogini. Bardzo skrzywdzona przez pieprzone życie bogini. 
W łazience biorę pobudzający prysznic, na twarz nakładam cudowną maseczkę z drobinkami złota; powinna usunąć moje wory pod oczami w ekspresowym tępie. MUSI. Mam dziś przymiarki przed pokazem Óscara de la Renta. Nie mogę pokazać się tam jako zwłoki, muszę powalić wszystkich na kolana, pokazać że zasługuję na najlepszy zestaw oraz na otwarcie pokazu. 
W aksamitnym szlafroku wychodzę z mojej świątyni i przechodzę do kuchni, gdzie kilka minut później popijam turecką kawę. Całą noc myśli krążyły mi wokół kilku spraw:
*przede wszystkim Lu, tak mi jej teraz szkoda. Nie dośc, że tyle przeżyła w ostatnim czasie, to na dodatek rani siebie wzajemnie z Federico.
*męczą mnie także jej wymioty. Zatrucie? Moim risotto? Wykluczone, produkty zawsze biorę od sprawdzonych sprzedawców, są świeże i pyszne. Zresztą, gdyby przyczyną miało być moje danie, ja chyba także miałabym niestrawności. Obawiam się, że co innego na to wpłynęło... Jednak obawiam się tak bardzo, że nawet nie chcę o tym myśleć.
*Leon. Jego laska. Komentarz chyba zbędny. Powinnam wybić go sobie z głowy, ale... nie potrafię, po prostu. 
*i jakby tego było mało... Diego. Tak dawno o nim nie myślałam, unikałam jak ognia filmów z jego udziałem, nie kupowałam gazet z jego wywiadami, nie wchodziłam do sklepów, które reklamuje! A jednak... kobieca intuicja postanowiła dać o sobie znać. Dlaczego? Jak tak o tym myślę... Faktycznie, brak mi go. Ale już tak dawno udawałam, że nie istnieje... Myślałam, ze uczucia umarły...
Odkładam pustą filiżankę do zmywarki, a następnie przechodzę do łazienki. Zdejmuję maseczkę i robię sobie delikatny makijaż, następnie przechodzę do garderoby. Zima rozpanoszyła się na dobre, dlatego szykuję sobie czarne kozaki za kolano, a także białą dzianinową sukienkę z półgolfem. Mała Chanelka idealnie zgra się do tego zestawu. Przymiarki zaczynam o 9, mam więc jeszcze mnóstwo czasu. Cicho wychodzę z apartamentu, i zjeżdżam na dół. Co z tego, że jestem w szlafroku, to w końcu nadal mój dom! Na recepcji jest tylko Tim- uroczy młodzieniec. Pytam go o poranną prasę.
-Na razie mamy tylko Times'a i Washington Post. Reszta przyjdzie około siódmej.
Dziękuję mu uprzejmie, a następnie biorę obie gazety pod pachę. Będąc już w mieszkaniu siadam na sofie i zabieram się za prasówkę. W WP sama polityka, giełda i gospodarka. Szybko  więc zamieniam gazety na Times'a. Tu tematy są już ciekawsze, nawet relacja z mojego pokazu Prady, który odbył się tydzień temu. Wciąż wzbudza olbrzymie zainteresowanie. Dalej w części rozrywkowej trochę o zbliżających się świętach, najnowsze hity kinowe i główna atrakcja wydanka- ,,Wywiad z Panem Mrocznym. Diego Dominguez wciąż wzbudza zaintrygowanie, pożądanie i zazdrość". Serce zaczyna mi bić szybciej, tak długo nie natknąłem się na artykuł z nim, a tu- chwilą nieuwagi i widzę jego piękną posturę na papierze gazety. Prawie się nie zmienił. Może bardziej wydoroślał, przypakował i urósł. Chociaż wcześniej też był pociągający. 
Długo zastanawiam się, czy zacząć lekturę, jednak ciekawość bierze górę.

Spotykam się z Diegiem w popularnej kawiarnii w centrum L.A. Spóźnia się kilka minut, jednak tłumaczy to przedłużonymi zdjęciami do jego najnowszego filmu. ,,Flashback" zapowiada się prawdziwym hitem, jest niemal pewnym kandydatem do Oscara. 

Urywam na chwilę, po tym krótkim wstępie masa wspomnień powróciła. Gdy zaczynaliśmy już się częściej spotykać i obydwoje czuliśmy do siebie niesamowitą chemię, umówiłam się z nim na spacer wzdłuż rzeki Hudson. Pamiętam, jak długo rozmawialiśmy wtedy chadzając przy zachodzącym słońcu. Strasznie mnie wtedy pociągał, gdybym mogła rzuciła bym się na niego i nie czekając długo pozbawiłabym odzienia. Jednak chciałam być silna, nie chciałam tak łatwo się poddawać. 
Chwilę później ponownie zagłębiam się w lekturę, rozmowa jest głównie o najnowszym filmie, jednak dziennikarka nie pozostawia jego życia prywatnego bez echa.
-W tym całym zawirowaniu masz czas na miłość?
*Dominguez uśmiecha się półgębkiem*
-Obecnie nie, ledwo starcza mi czas na samego siebie. Praca daje mi dużo frajdy, ale wymaga też wielu wyrzeczeń.
-A Gigi? Paparazzi spotykali was ostatnio prawie na każdym kroku
-Nie będę ukrywał tego co wiedzą wszyscy, spotykałem się z nią ostatnio. Niestety przestaliśmy się dogadywać i wspólnie podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Prosiłbym o brak spekulacji i niepotrzebnych plotek, rozstaliśmy się w zgodzie, ale temat jest zamknięty. 
-Co zatem dalej planujesz?
-Po zakończeniu zdjęć wybieram się na krótkie wakacje, a następnie promujące film tournee po Stanach, Europie i Australii.
Uśmiecham się delikatnie i odkładam gazetę. Och, Diego Diego....

*KILKA GODZIN PÓŹNIEJ*
Wychodzę z siedziby Óscara de la Renty, a na mojej twarzy widnieje delikatny uśmiech. Udało się. Otwieram pokaz, a jakby tego było mało mam planowane dwa przejścia tego wieczoru. To prawdziwy sukces. Muszę go opić z Lu!
No właśnie...
Lu chyba nie powinna pić, przynajmniej do wyjaśnienia domniemanej ciąży. Zastanawia mnie czy sama o tym rozmyśla, czy w ogóle przychodzi jej do głowy fakt, że nosi pod sercem dziecko Federico, albo... Albo tego bydlaka.
Po drodze mijam aptekę. Bez zastanowienia wchodzę do środka i proszę o kilka testów ciążowych.
-Aż tyle? Chyba rośnie nam kolejny obywatel- uśmiecha się farmaceutka. To chyba niezbyt profesjonalne zachowanie, jednak staram się tym nie przejmować.
-Oby nie- odpowiadam i ze sztucznym uśmiechem wychodzę na zewnątrz.
Testy chowam do torebki, i wyciągam z nań telefon. 
Och. Wiadomość od Verdasa.
-Co powiesz na wspólny lunch? 
Zerkam na zegarek, pora obiadowa właśnie się rozpoczyna. Przygryzam delikatnie wargę próbując zebrać myśli. Z jednej strony chętnie bym się z nim spotkała, z drugiej... Przypominam sobie wczorajsze spotkanie z jego laską. Jednak sympatia bierze górę. W końcu to tyko niewinny, przyjacielski obiad, prawda?

-14 u Clermount'a?- odpisuję.
Nie muszę długo czekać na odpowiedź, znaczące "K" przychodzi z mgnieniem oka.


-Pięknie wyglądasz- podchodzi i wita się buziakiem w policzek.

-Dzięki, ty też niczego sobie- uśmiecham się.
Ma na sobie golf w kolorze ecru, a na to zarzuconą marynarkę i włosy starannie postawione do góry. Pod stołem delikatnie gniotę obrus rękoma. Cholera, jest taki seksowny.
-Zamówiłaś już coś?- siada, a kelner podaje mu menu.
-Skąd, czekałam na ciebie.
-Ech, szkoda- unoszę brew, a szatyn oczarowuje mnie uśmiechem.- Jestem cholernie głodny.
Przerzuca strony i po chwili odkłada kartę na stół. To znak dla kelnera, że zdecydował. 
-Poprosimy ślimaki w polędwicy i creme brulee- po chwili zwraca się do mnie- Wracasz autem?
Kręcę przecząco głową.
-No to jeszcze wytrawne wino dla tej pani.
-Rocznik 78 państwu odpowiada?
-Będzie idealny- Leon uśmiecha się i odprawia młodzieńca. Hmm, imponuje mi. Od czasu naszego "rozstania" stał się bardziej męski i odważny. Podoba mi się.
-No co?- pyta, a ja zdaję sobię sprawę, że cały ten czas się na niego gapiłam.
-Przepraszam- uśmiecham się i speszona spuszczam głowę.
-Wiem, że jestem onieśmielająco piękny, ale please, opanuj się- śmieje się.- Lepiej mów, jak tam z Lu
Wzdycham.
-A jak ma być? Psychicznie nadal bez zmian- przemilczam temat wymiotów.- Staram się jak mogę, ale jest ciężko.
Zza klapy marynarki wyjmuje wizytówkę i podaje mi ją.
-Mój dobry przyjaciel, psychiatra. Chyba najlepszy w tym stanie. Powołajcie się na mnie to przyjmie Ludmiłę bez kolejki.
-Dziękuję Leon, ale... wiesz, że nie musisz tego robić?
-Ale chcę- patrzy mi prosto w oczy. Milczymy chwilę, jednak tę filmową scenę przerywa kelner niosąc nasze dania.


Po udanym obiedzie udajemy się do Central Parku na spacer. Jesień na dobre się rozkręciła, jest już coraz chłodniej, dlatego próbuję jak mogę zakryc się swoim grubym szalem. Szatyn patrzy na mnie i uśmiecha się łobuziarsko. Który to już raz dzisiaj? Staje na przeciwko mnie i dokładnie opatula szalem, aż po samą brodę.

-Żebym nie musiał cię widzieć później na izbie- śmieje się i dalej idziemy.
Jego słowa są bardzo rozczulające, ale trawiąc je, z mojej twarzy znika uśmiech.
Przypomina mi się scena z wczoraj, gdy to właśnie widziałam go z tą pustą laską. Korci mnie, aby o nią spytać. Zaciskam pięści i przygryzam wargę.
-Leon? - unosi pytająco brew. I w tym momencie czuję się jak skończona idiotka. Po co? Po co ja zaczęłam ten temat? Moje policzki oblewa purpura, czuję to. 
-No co, mów śmiało- ponownie się zatrzymuje i patrzy mi głęboko w oczy.
Próbuję się zaśmiać i szybko zmienić temat, ale wychodzi to całkiem sztucznie. 
I D I O T K A
-Ugh, nieważne- suszę zęby i chcę znów ruszyć, ale zatrzymuje mnie jego silny uścisk. Nie trafia jednak w rękę, a w torebkę. Upuszczam ją, a z wewnątrz wysypują się zakupione wcześniej testy ciążowe.
Staję sparaliżowana. Boże, on nie może się dowiedzieć o ciąży Lu, bo zaraz wygada się Federico! Schylam się i chcę to szybko pozbierać, ale szatyn jest ode mnie szybszy. Bierze jedno pudełeczko do ręki i ogląda uważnie.
Wyrywam mu je z ręki i chowam pośpiesznie do torby. Wstajemy, a mnie przeszywa jego wzrok. Chyba też jest w szoku. Spuszczam głowę, stoimy tak chwilę w milczeniu.
-Violetta...-zaczyna, ale szybko urywa. Przeciera twarz dłonią i uśmiecha się.- Cholera, Vilu, czy ty jesteś w ciąży?
Oczy otwierają mi się jeszcze szerzej, krztuszę się.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś? Który to tydzień? To po tym razie, jak skończyły nam się gumki, tak?- zasypuje mnie pytaniami.
-Leon, stop!- ogarniam się i krzyczę.
-Oj nie, teraz już nie będzie żadnego stop. Przeprowadzasz się do mnie, jasne?- rany, dlaczego on się tak szczerzy?-Dobrze, że mam kilka wolnych pokoi, przeznaczymy któryś dla dziecka. A później my...
Przerywam mu soczystym plaskaczem w twarz.
-Leon! Nie będzie żadnego później, nie będzie żadnych nas, nie będzie żadnego dziecka!- krzyczę. A on masuje obolałe miejsce. 
Fuck, może trochę przesadziłam.
Chcę coś jeszcze dodać, ale szybko zamykam z powrotem usta. Robię ten zabieg kilka razy, aż w końcu nie wytrzymuję. Odkładam dłoń szatyna z jego twarzy i patrzę na zaczerwieniony policzek.
-Przepraszam, Leon...
On potrząsa głową, cały czas chyba trawi zaistniałą sytuację.
-Dobra, nevermind- odsuwa się.- To co to wszystko znaczy?
Przełykam głośno ślinę i patrzę mu prosto w oczy. Nie muszę się już odzywać, Verdas wszystko zrozumiał.
-Ach, tak- szepcze, jakby sam do siebie.- Ludmiła.


Cała droga samochodem mija nam w milczeniu. Miło z jego strony, że zaproponował podwózkę, ale ta cisza mnie wykańcza. Rany, dlaczego nawet radio nie gra?!

-Proszę cię...- zaczynam, a moje słowa przecinają jak żyleta gęste napięcie unoszące się w powietrzu.- Nie mów nic Federico
Nadal milczy. Jesus.
-Błagam, Leon!

Chwyta mocniej kierownicę i dociska pedał gazu.
-Rozumiem, że to dziecko tego dupka, tak? Jak mu tam... Jona Marcuson'a?
Uśmiecham się mimowolnie, ale kąciki szybko mi opadają na samą myśl o draniu.
-Marcusa Jonas'a, tak- odruchowo, może trochę nerwowo poprawiam sukienkę.- Teoretycznie ojcem może być też Fede, ale rozmawiałam z Ludmiłą i... źle to widzę.
Mężczyzna wzdycha i przeklina pod nosem.
-Jak ona się czuje?
-Nienajlepiej. Próbowałam zaciągnąć ją do ginekologa, ale żyje teraz w ciągłej fobii, boi się nawet wyjść na taras- wzdycham.- A Fede cały czas się do niej dobija, obydwoje ciężko to znoszą.
-On po prostu nie ogarnia co się stało... podejrzewa, że go zdradziła i się teraz ukrywa.- zakrywam twarz dłońmi.- Ktoś musi mu powiedzieć.
Prostuję się gwałtownie.
-Chyba żartujesz?! Nie w tym momencie, nie teraz!
-A kiedy?!- podnosi głos i z piskiem opon zatrzymuje auto na poboczu.- Gdy Lu będzie chodziła z wielkim bębnem? Czy może po rozprawie, gdy wszystkie media będą o tym huczeć?! A może wrobicie Fede w ojcostwo, całą resztę pomijając?
-Leon!
Szatyn uderza w kierownicę.
-Przepraszam. Ale spróbuj mnie zrozumieć, to mój najlepszy przyjaciel... od zawsze. Całe życie spędziliśmy razem. Nie potrafię się o niego nie troszczyć, nie przeżywać tego co on... Zawsze byliśmy razem, od szkolnej ławki. On zawsze mi pomagał, a ja jemu. Byliśmy... Jesteśmy jak bracia, nie rozumiesz? Nie potrafię go okłamywać. Szczególnie jeśli w grę wchodzą jego uczucia.
To co mówi jest piękne. Definicja prawdziwej męskiej przyjaźni. Dlaczego świat jest tak okrutny i wszystko to komplikuje? 
Biorę go za rękę i patrzę głęboko w oczy.
-Przepraszam za to co ci robimy, ale proszę... musisz. Chociaż chwilę, a ja spróbuję doprowadzić Lu jak najszybciej do pionu.
Leon również patrzy mi prosto w tęczówki. Nie odzywa się. Chcę powtórzyć prośbę, ale słowa grzęzną w moim gardle. Na moment zapominam o wszystkim, o problemach i różnicach nas dzielących. 
Topię się.
Tonę w jego szmaragdowych oczach.


Nim się orientuję nasze usta są do siebie przyssane, oczywiście z mojej, jakże głupiej, inicjatywy. Mam ochotę go pochłonąć, schrupać, spenetrować... Nazwijcie to jak chcecie. Pragnę go.

Odgłosy naszych mlasków przerywa dzwonek szatyna.
Cudownie.
-Nie odbieraj- szepczę i odpinam swój pas. Serio? Ma się to skończyć soczystym seksem w aucie?
On mimo to zerka za moją głową kto się do niego dobija. Gwałtownie mnie do siebie odsuwa, opadam na swój fotel.
Aha.
Verdas przejeżdża ręką po wardze i odbiera połączenie.
-Tak, Rocky?
Cholera, co to za laska? Ta ze szpitala...? Ma wyczucie, suka.
Otwieram szybko drzwi i bez słowa wychodzę z samochodu. Za sobą nawet nie słyszę krzyków Leona. Nie walczy o mnie, ma przecież 'Rocky'. Nawet nie zauważam jak mój krok zamienia się w bieg. A po policzkach płyną łzy.




Nerwowo czekam, aż Ludmiła wyjdzie z łazienki. Nie potrafię się niczym innym zająć, drżą mi ręce. Nie wytrzymuję tej niepewności. Wstaję i podchodzę pod białe drzwi.
-Lu, wszystko dobrze?- pytam, przystawiając twarz do szyby.
Szybko uderzam się ręką w czoło. Violetta, ale ty jesteś głupia, jak mogłaś o to spytać? To oczywiste, że NIC w jej życiu nie jest już w porządku.
Mimo to, ponaglenie pomaga. Drzwi się uchylają, a zza nich jak zjawa pojawia się dziewczyna. Blada jak kartka papieru, ale u niej to ostatnio norma. Patrzę pytającym wzrokiem, ale jej twarz nie wyraża uczuć. Mija mnie, rzuca testy na stolik, a sama pada na kanapę. Podchodzę i biorę jeden do ręki. Później drugi. Trzeci. Czwarty.
Za plecami słyszę jej płacz. Nie, to nawet nie płacz. To ryk. Potężny, pełen bólu i cierpienia ryk skrzywdzonej lwicy. 


Wszystkie testy są pozytywne.



************************************

Cześć! 
Nie będę się rozpisywać, tłumaczyć nieobecności- to bez sensu. 
Również nie będę niczego obiecywać- wiem, że nie spełnię danego słowa.
Mam tylko nadzieję, że pamiętacie mniej więcej co się działo w tej historii hahah
I że rozdział był do przeżycia (damn, odzwyczaiłam się od pisania!)
Cóż, akcja nabiera tempa- Violetta miota się między swoimi szalonymi uczuciami, od Diego (niebawem jego debiut!!) po Leona. 
No i przede wszystkim przykry efekt gwałtu producenta Jonasa na Ludmile. Ciąża. Zaskoczone? 
Trochę mi o to chodziło. Chciałam wam pokazać, że życie nie jest usłane różami.
Że w tym różowym, optymistycznym światku seriali, powieści i fanfików, a przede wszystkim w naszej codzienności mnóstwo bólu i cierpienia, którego czasami same doświadczamy, a czasami mijamy, nie widząc (nie chcą widzieć?) tej zranionej osoby. 
Apeluję.
Spójrzcie dookoła siebie. Nie bądźcie egoistyczne i zakochane w swoich iPhone'ach. Nauczice się podstaw altruizmu i empatii. 
Bo może kiedyś takie zainteresowanie wam się przyda?
KARMA, kochane. Nigdy o niej nie zapominajcie.
I szanujcie się, do cholery.

Takie małe przemyślenia. Chyba trochę dojrzałam od tego 2015 roku, kiedy to założyłam bloga.
3 lata.
Ech.

Jeśli jeszcze tu jesteście, zostawcie komentarz, jakikolwiek, proszę. 
Chcę wiedzieć czy ten cały blog ma jeszcze jakikolwiek sens. Czy ktoś tu został.
Możecie napisać co wam się podoba, a co nie. Albo swoją wizję tej historii.
Jestem bardzo ciekawa! 


(Pamiętajcie jednak o różnicy między konstruktywną krytyką a hejtem ;))


Do następnego, moje drogie!

Może szybciej, niż myślicie? ;)
Życie jest nieprzewidywalne, więc we will see 

xx

wtorek, 28 lutego 2017

Rozdział 12: "To nie tak..."

Dla wszystkich zagubionych, nierozumianych...


-Violetta, ja nie chcę...- mówi cicho. Wygląda jak nie ona. Cera blada jak kartka papieru, podkrążone i zaczerwienione od płaczu oczy, włosy w nieładzie, a nie jak zwykle starannie układane przez większą część poranka.
Przez chwilę spoglądam na jej okropny obraz. Wzdycham i zatrzymuję auto na poboczu.
-Dobra, żarty się skończyły. Opowiadaj- mówię stanowczo nie odrywając od niej oczu.
[...]
Podaję jej kolejną paczkę chusteczek i odpalam moje cudowne Porsche. Przez dłuższą chwilę nic nie  mówię, trawiąc jej słowa. Mimowolnie ręce mocniej zaciskają mi się na kierownicy.
-Lu...Musimy to zrobić. A ten bydlak musi zapłacić za swoje, czegokolwiek by ci nie mówił będzie dobrze, uwierz.
Blondynka chyba nie do końca przekonana kiwa potakująco głową.

*GODZINĘ PÓŹNIEJ*
Stukam bezmyślnie w telefon usiłując zając czymś głowę. Ugh, nienawidzę szpitali, Kojarzą mi się z ostatnimi dniami mamy, gdy praktycznie spędzałam w nich całe dnie. Ta sterylna czystość wywołuje gęsią skórkę na moim ciele. W końcu chowam smartfona do torebki i spoglądając na zegarek wstaję udając się do automatu. Wybieram mocne espresso, a gdy jest już gotowe upijam szybko łyka.
Podnosząc głowę znad plastikowego kubka zauważam, że ktoś idzie w moją stronę. Ciemnoskóra dziewczyna wygląda fenomenalnie. Kozaki za kolano w połączeniu ze szmaragdową sukienką dają niesamowity efekt. Dziewczyna wygląda seksownie, ale nie wulgarnie, tylko... czego ode mnie chce?
-Hej- mówi żując gumę.
-Znamy się? -pytam podejrzliwie.Wkurza mnie takie chamskie zachowanie jak z tą gumą, trochę szacunku.
-Może ty mnie nie, ale ja sporo o tobie wiem. Słuchaj, mała- przybliża się, a nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów.- Odpuść sobie Leona. Było- minęło, a on ma teraz nowe życie, bez ciebie i zbędnych kłopotów
Chcę zaprotestować, ale mulatka nie daje mi dojść do słowa.
-...Więc przestań mącić m w głowie, okay?- robi z gumy balona, a następnie z chytrym uśmiechem odwraca się i odchodzi.
Zszokowana opadam na krzesło- co to w ogóle było? Podejrzewam, że jakaś jego nowa zazdrosna kochanka. Dziwne, Leon nic nie wspominał, że kogoś ma. Wręcz przeciwnie, chciał ze mną pogadać, wrócić do siebie...
Mimo takiego sukowatego charakteru muszę przyznać, że lekarz ma gust, dziewczyna śmiało mogłaby wystąpić w pokazie Versace.
Podążam za nią wzrokiem, kobieta udaje się pod recepcję, gdzie chwilę później odbiera ją Verdas. Kładzie rękę na jej biodrach i po chwili wychodzą ze szpitala, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
-A więc wszystko jasne- myślę.- Zazdrosna dziewczyna...

Nie mija dużo czasu, a Ludmiła wychodzi z sali. Na twarzy widać, ile ją to kosztowało. Nawet najdroższy kosmetyk tego nie zakryje.
Lekarka staje tylko w drzwiach i mówi cicho:
-Mimo to gorąco zachęcam, żeby zgłosiła to pani na policję. W razie potrzeby mogę zeznawać. 
-Dziękuję, przemyślę to.
-I proszę pamiętać o wizycie u naszego psychiatry- uśmiecha się delikatnie i chowa za drzwiami.
Chcę zapytać przyjaciółkę "i jak?", ale to chyba najgorsze, co mogłabym w tej chwili powiedzieć.
Dlatego przytulam ją i szepczę:
-Wszystko będzie dobrze, Lu.


Wsuwając czarne risotto, próbuję trochę pocieszyć dziewczynę. Mam już zaplanowany dla niej wieczór- teraz pyszna kolacja, a później maraton naszych ulubionych komedii romantycznych. Cieszę się, że dała się namówić na tymczasowe mieszkanie razem. Przynajmniej mogę mieć ją pod kontrolą, żeby nie zrobiła sobie czegoś złego.
-To jak, Annie Hall czy Pretty Women?- krzyczę, odkładając puste talerze do zmywarki.
-Bridget Jones!- słyszę natychmiastową odpowiedź. Uśmiecham się pod nosem i przechodzę do salonu.
-Znowu? Nie znudziła ci się już?- rzucam się na kanapę tuz obok  dziewczyny.
-Ani trochę- odpowiada i kierując pilotem w telewizor wybiera film z biblioteki. Na ekranie pojawia się cudowna Renée Zellweger,a Lu piszczy jak dziecko.
Mnie osobiście film się przejadł, tyle razy oglądałam go w towarzystwie blondynki, że praktycznie cały potrafię wyrecytować na pamieć. Ale czego się nie robi w imię przyjaźni? Otulam się miękkim kocykiem i wtulam w Ferro. Sceny migają jedna po drugiej, w pewnym momencie przestaję się orientować w fabule. Oczy same się kleją, jest tak cieplutko, przyjemnie...

-Kristin! Zmyj mi wreszcie makijaż, śpieszę się- rzuciła do dziewczyny o przenikliwie zielonych oczach.
-Oczywiście panno Castillo, przepraszam najmocniej- młodziutka makijażystka podbiegła do fotela modelki i nasączyła chusteczkę preparatem.- Była pani dzisiaj obłędna, naprawdę skradła pani dzisiaj cały pokaz! A ta srebrna suknia? Cudo!
-Kristin, nie musisz się tak podlizywać, doprawdy- odpowiedziała nie podnosząc wzroku znad iPhona.
Dziewczyna speszyła się lekko:
-Przepraszam, ale to czysta prawda! Jutro wszystkie okładki będą pani!
-No ja myślę- bąknęła. Kilka minut później szła już długim korytarzem w stronę wyjścia, a stukot jej obcasów przeszywał wszechobecną ciszę. Portier pchnął drzwi, a ona nawet na niego nie patrząc wyszła na świeże powietrze. Mróz dał się we znaki, dziewczyna mocniej otuliła się białym futrem.
-No wreszcie jesteś Gwiazdo!- zawołał bardzo zadbany mężczyzna po czterdziestce. To jej były manager, Frank Siemens. Agent rozłożył ręce i objął nimi swoją podopieczną.- Zmiotłaś dziś WSZYSTKICH! Klasa sama w sobie! Prawda, Diego?
Zwrócił się do młodego bruneta, stojącego tuż za nim. Dopiero teraz Violetta go ujrzała. Diego był, och doprawdy, bardzo przystojnym mężczyzną. Widać było, że zna się na modzie i jej najnowszych trendach, jednak tkwiła w nim jakaś tajemnica... Bardzo zaintrygował modelkę, zajrzała głęboko w jego ciemne oczy.
-Oczywiście, byłaś fenomenalna- odwzajemnił spojrzenie z tym większym pożądaniem. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i spuściła wzrok z mężczyzny na czubki swoich szpilek.
-Ach, byłbym zapomniał!- huknął Frank.- Vilu, przedstawiam Ci Diego Domingueza, przyszłą gwiazdę Hollywood! Diego, tobie Violetty chyba nie muszę przedstawiać?
-Skąd- odparł z łobuziarskim uśmiechem, po którym dziewczyna poczuła jak jej stringi zaczynają moknąć pod wpływem podniecenia. 
-Kobieto, uspokój się!- warknęła w duchu.
Brunet wyciągnął w jej stronę rękę, a ona chwyciła ją niepewnie. Mężczyzna ucałował jej delikatną dłoń, a dziewczyna przygryzła wargę. 
-No, to skoro już się poznaliście, zapraszam na ucztę! Ja stawiam- przerwał tą piękną chwilę menadżer i otworzył drzwi limuzyny przed dziewczyną. A ta, ponownie spoglądając w oczy Domingueza, weszła do środka.

Dlaczego On? Myślałam, że ten czas mam już dawno za sobą, że już koniec... Z wspomnień wyrwał mnie dzwonek telefonu Ludmiły. Zerknęłam na ekran telewizora, film dobiegał końca.
-Kto może dzwonić o takiej porze?-spytałam zaspana.
Blondynka wzruszyła ramionami i sięgnęła w stronę komórki. Uśmiech zszedł z jej twarzy, rumieńce zastąpiła trupia biel.
-Federico...-szepnęła. 
Od czasu jej zasłabnięcia ich kontakt znacznie się pogorszył. Włoch chciał otoczyć ją opieką, dziewczyna zaś chciała sobie ze wszystkim sama poradzić. Punktem kulminacyjnym był ten okropny gwałt. Fede wciąż o niczym nie wie, frustruje go to, że ukochana go okłamuje i zataja prawdę. Ale nic dziwnego, Lu przeżyła straszny koszmar, nie potrafi o nim ot tak rozmawiać Tym bardziej nie potrafi obdarzyć zaufaniem mężczyzny, z którym dzieli łóżko. Przez to para ma coraz więcej nieporozumień i kłótni.
Blondynka przygryza wargę i przykłada telefon do ucha, na szczęście głośność jest na tyle ustawiona, że z łatwością słyszę całą rozmowę:
-Tak, Fede?
-Luśka, gdzie jesteś? Wszystko w porządku?
-Mówiłam Ci, nocuję u Violetty...
-Kolejną noc? Tęsknię za tobą!
-Tłumaczyłam ci, że przez pewien czas u niej pomieszkam..- dziewczyna zaczyna się stresować, wzorki nerwowo skacze po salonie
-Aż tak ci ze mną źle?- Fede śmieje się nerwowo, a po braku odpowiedzi kontynuuje poważnie- Ludmiła, co się dzieje? Unikasz mnie od czasu, gdy tak zabalowałaś (wersja dla Włocha jest taka, że Lu po spotkaniu w Lifetime.TV udała się na mocno zakrapianą imprezę) Coś zrobiłem? O co chodzi?!
Widzę, jak dziewczynie zaczynają trząść się ręce.
-To nie tak... Ja po prostu...- nie sądziłam, że to możliwe, ale dziewczyna blednieje jeszcze bardziej. 
-Co po prostu?! Lu, co się dzieje?!
Dziewczyna nie odpowiada, rzuca telefonem i pędem biegnie do łazienki. Ze słuchawki słyszę jeszcze nawoływania Włocha, jednak ignoruję to i biegnę za przyjaciółką. Gdy otwieram drzwi widzę ją ślęczącą nad muszlą klozetową. Wymiotowała. 

**********************************************************
Ta damm! Po dłuuugiej nieobecności kolejny rozdział- efekt ferii :) Szczerze nie sądzę żeby był jakiś świetny, ale pokazuje jak niebawem zmieni się akcja. Uważnie czytajcie końcówkę! ;) 
Podoba Wam się wątek z Diego? Zdradzę, że będzie go coraz więcej i nieźle namiesza na linii Violetta-Leon 😈 (radzę przeczytać prolog, tam zakiełkował wątek bruneta)
Postaram się jak najszybciej napisać kolejny, ale panowanie nic nie obiecuję- niebawem mam egzaminy gimnazjalne i to je stawiam na pierwszym miejscu... 
Także piszcie co sądzicie i nie zapominajcie o ,,Zapytaj Bohaterów"!
Enjoy ❤
xx

poniedziałek, 10 października 2016

Rozdział 11: Zaginiona

Dla Gabrieli Górniak, za jej wierność, wytrzymałość i  pogodę ducha! ♥

Nad ranem  zrezygnowana wracam do domu. 
Ludzie z Lifetime TV to mają tupet! ,,Przepraszamy, osób z zewnątrz nie przyjmujemy bez wcześniej umówionej wizyty" A to dupek, ten ochroniarz. Nie rozumie, że poszukuję przyjació... siostry?!
Swoją drogą policja nie lepsza, Feder dzwonił do mnie i wkurzony narzekał o tych ustawowych ,,24 godzinach". Obecnie Włoch stara się negocjować z ochroniarzem z Lifetime o przejrzenie kamer monitoringu, musimy mieć jakiś trop!
Przez okna widzę jak słońce powoli wychodzi zza horyzontu. Kieruję się do kuchni, gdzie włączam ekspres do kawy. Chwilę później mogę delektować się przepysznym i pobudzającym potrójnym espresso.
-Lu, co z tobą...?- szepczę wpatrując się w nasze wspólne zdjęcie, które stoi na mojej toaletce.


Odkładam pustą już filiżankę i nerwowo sprawdzam telefon. Nadal nic, Fede nie dzwonił. Boję się, że ktoś mógł porwać Lu, albo zrobić jej coś dużo gorszego... To w końcu młoda, piękna kobieta. W dodatku zaginiona. W nocy. 
Próbuję zebrać myśli, po cholerę Ferro poszła do tej telewizji? Siadam ostrożnie na dywanie i rozpoczynam swoją medytację. Zawsze mi ona pomaga, to właśnie w tym momencie potrafię na maksa się skupić, a jest mi to teraz bardzo potrzebne. Lu nie udała się na spotkanie z nimi, jestem pewna. Sięgam pamięcią czy może czegoś szczególnego ostatnio mi nie mówiła... Ale niestety, nie mogę sobie przypomnieć. Przechodzę więc do punktu drugiego- kto tam pracuje i kim może się tak interesować Lu. Z tego co wiem, z dyrektorem znała się wcześniej, ale tylko z widzenia. Wyciągam z kieszeni telefon i szperam szukając osób pracujących nad Project Runway. Nieznane mi nazwiska przewijają się przez listę, aż dochodzę do ostatniej pozycji. Czytając to nazwisko otwieram szerzej oczy z niedowierzania, pamiętam go sprzed kilku lat. Były kochanek Ludmiły. Ten gnojek. Marcus. 





DWIE GODZINY WCZEŚNIEJ
Leon
Siedząc w jednym z lepszych klubów, w odosobnionej loży dla VIP-ów, ciemnoskóra dziewczyna gładzi mnie po udzie podczas gdy ja kończę kolejną szklankę Martini. Alkohol przelatuje przez moje gardło delikatnie je paląc, lecz uwielbiam to uczucie. Kolejny raz się odprężam zapominając o tym, co siedzi mi w głowie.
-Chętny na dzisiaj? -pyta oblizując się po ustach.
-Rocky- mruczę gładząc ją po głowie.- Ja zawsze jestem chętny
Dziewczyna uśmiecha się zadziornie i siada mi na kolanach. Nasz układ jest bardzo prosty- sex, sex i jeszcze raz sex. Bez żadnych zobowiązań, tylko zabawa. No, może przez przypadek trochę się zakumplowaliśmy, ale tylko tyle. Rocky to świetna dziewczyna; zabawna, zadziorna, pewna siebie... no i genialna w łóżku. Mogę na niej (albo raczej... W niej) wyładować wszystkie swoje złości, a ta tylko mruczy z zachwytu. Chyba pozostało jej takie zboczenie zawodowe po poprzedniej pracy...
-Na co masz dzisiaj ochotę?- pytam rozpinając jej skórzaną kusą sukienkę. 
Kochana Rocky, dziękuję że nie zakładasz bielizny, dzięki temu od razu widzę twoje pełne, jędrne piersi. 

-Na ostro- uśmiecha się, a ja od razu wiem co mam robić.


-Było zajebiście, jak zawsze- klepie mnie w tyłek kiedy wychodzimy z klubu. Cholera, pada. W momencie, gdy rozkładam nad nami parasolkę, Mendes zapala szluga.- Chcesz?- pyta kierując go w moją stronę.

-Nie, dzięki- uśmiecham się
-Ech, co z tobą za życie, lekarz z krwi i kości- marszczy nos, wypuszczając kłęby dymu.
-Przynajmniej ty je lubisz- mruczę łapiąc ją za cycek. Jest już bardzo późno, ryzyko, że ktoś to widział poza ochroniarzem jest znikome. Dziewczyna uśmiecha się i w odpowiedzi smyra mnie po klejnotach.
Żegnamy się, a następnie oddalamy w dwie przeciwne strony. 
Jestem zmuszony wracać pieszo, ale nie myślę nawet o taksówce. Trochę spacerku dobrze mi zrobi na ten wieczór. Przemierzam wiele przecznic i widzę niewielką ilość ludzi. Dziwne. Jest weekend, wszyscy młodzi powinni teraz balować na mieście. Nie mam zatem czym zawracać głowy, a wspomnienia powracają. 
-Violetta...- łapię się na wypowiedzeniu Jej imienia.- Debil
Ze złością kopię w hydrant, jednak nie czuję ulgi po złamanym sercu. Czy próbuję o Niej zapomnieć? Tak. Czy Rocky mi w tym pomaga? Jak najbardziej. Bez niej nadal tułałbym się rozpamiętując tamtą kobietę, tamtą noc i tamtą znajomość. Myślę, że powoli daję sobie radę, tylko gdy nie mam nic do roboty ją rozpamiętuję, tak jak w tym momencie.
Próbując zająć czymś głowę zaczynam nucić jakąś durną, pierwszą lepszą piosenkę. Czemu trafiło na "Team" autorstwa Iggy Azelea? Nie mam pojęcia, ale przynajmniej nie myślę o... Nieważne.
Nucąc ten gówniany tekst przemierzam ulice, znajduję się niedaleko siedzib największych stacji telewizyjnych, zatem wśród samych drapaczów chmur. Wiele okien jeszcze się świeci, pieprzona korporacja, pochłania totalnie ludzi i zamienia w roboty. Dochodzę do ostatniego refrenu piosenki, gdy zauważam jakąś ciemną posturę opartą o wieżowiec.
Pewnie bezdomny~przechodzi mi przez głowę, w końcu pełno ich w tym mieście. Wyciągam piątaka i przechodząc rzucam go w stronę gościa. Jednak ten nawet tego nie zauważa. Osuwa się jedynie na chodnik, a ja zauważam, że coś jest nie tak. To kobieta, dopiero teraz zauważam. 
-Hej, wszystko okej?- klękam przy niej. Pewnie się schlała, czy Bóg wie co.
W świetle lamp ulicznych zauważam, że w ogóle nie kontaktuje, ma także podarte ubranie, a jest lodowato. Szybko ściągam z siebie kurtkę i nakładam na tą biedną istotę. Biorę w ręce jej głowę i kieruję w stronę światła. To... nie wierzę. Podejrzewając co mogło ją spotkać, szybko biorę dziewczynę na ręce i nie zważając na zimno, biegnę w stronę miejsca, o którym tak długo chciałem zapomnieć. 



Violetta

Wpatruję się w numer Federico chyba po raz setny i zastanawiam się- zadzwonić? Powiedzieć o wszystkim? O całej tej przeszłości Ferro? Znienawidzi mnie za to. Z drugiej jednak strony może wreszcie się odnajdzie... Po raz kolejny dzisiaj połykam swoje tabletki i staram się ogarnąć.Wkładam szybko kozaki sięgające mi za kolano i chwytam torebkę, pójdę szukać na własną rękę. Otwieram drzwi, lecz nie dane mi wyjść z mieszkania. W tym samym momencie wpada do niego... o nie. Nie nie i jeszcze raz nie. Szybko udaje się do salonu i... o mój Boże. Na białej, skórzanej kanapie kładzie moją przyjaciółkę. Ledwo ją poznałam, wygląda fatalnie! Na ułamek sekundy stykam się wzrokiem z Verdasem, ale nawet się do siebie nie odzywamy. Klękam koło Ludmiły i staram się ją ocucić. 
-Musimy zabrać ją do szpitala na obdukcję, widać że prawdopodobnie została...- mówi, jednak przerywam mu gestem dłoni. Raz- że nawet nie chcę o tym myśleć, dwa- blondynka ledwo otwiera oczy.

-Niee!- wrzeszczy i wymiotuje na mój nowiusieńki dywan.
-Leon, miska!- wrzeszczę, a biedak wywija sambę po moim mieszkaniu w jej poszukiwaniu. Wraca szybciej niż myślałam, ale i tak jest za późno. Podaję dziewczynie szklankę z wodą, ale ona rzuca o podłogę.
-Coś mocniejszego- mówi cieniutkim, ale stanowczym głosem. Zdenerwowana patrzę na Leona. Chyba odczytał moją prośbę, gdyż wziął dzbanek z wodą, drugą ręką otworzył Lu buzię i wlał na siłę ciecz. Wyglądało to strasznie, ale nie chciałam się wtrącać- to w końcu on jest lekarzem.
-Puść mnie!- wrzeszczy ponownie, ale po chwili jej nastrój zupełnie się zmienia, zaczyna płakać i dławiącym się głosem prosi- Puść mnie...Leon cofa się, ja pytam tylko:
-Pamiętasz co się stało?- ale ona nie odpowiada, tylko płacze i płacze. Przykrywam ją kocem i proszę, żeby się przespała- to chyba jedyne co możemy teraz zrobić.

Nie trwa to jednak długo- kilka minut później w salonie zostaje zapalona tylko mała lampka, a my z Leonem siedzimy na patio. Zaczyna świtać, ale nadal jest zimno, tulę się więc w gruby koc i popijam tym razem olbrzymi kubek melisy. Verdas podziwia jedynie panoramę Manhattanu, a ja trawię jego słowa, gdy opowiadał w jaki sposób odnalazł blondynkę.
-To ten bydlak, Marcus.
-Słucham?
-Były kochanek Lu, typowy brutal. Musi mieć z tym coś wspólnego, musi!
-Skąd taka pewność? Będziesz musiała o wszystko ją wypytać, a najlepiej jeśli zgłosicie to na policję. Ktokolwiek to zrobił, trzeba wsadzić typa do pierdla-pokiwałam tylko głową, a między nami nastała cisza. Niezręczna cisza.
-Violetta...- chciał zacząć, na szczęście mu przerwałam.
-Dziękuję za pomoc, to co zrobiłeś... na prawdę. Kto wie, czy Lu nie zawdzięcza ci życia.
Mężczyzna zgasł trochę i pokiwał głową.
-Czysty przypadek... Będę już leciał- podszedł do mnie i delikatnie się schylił, ale opamiętał się całkiem szybko i tylko dotknął mojego ramienia.- Nie siedź tu za długo, strasznie zmarzniesz- uśmiechnęłam się lekko.


Niedługo po wyjściu mężczyzny i ja weszłam do środka. Usiadłam na fotelu na przeciwko przyjaciółki i momentalnie zasnęłam... 
Śniła mi się mama... i jej pogrzeb.


***************************************************************
Myślę, ze wszystkie wytłumaczenia nie mają sensu. Po prostu.
Nic nie będę już obiecywać, skupiajmy się jedynie na tym, co jest.
A jest rozdział, nowy. Wreszcie. Chociaż nie jestem nim zachwycona- to nie jest to.
Jeśli nie kumacie za bardzo o co chodzi, polecam poprzednią część dla przypomnienia XD
Ludmiła odnaleziona, ale w fatalnym stanie. 
Pociągnę ten wątek jeszcze trochę, będzie gorąco!
Nadal nie wiadomo co zaszło między Leonettą, a Rocky dodatkowo trochę namiesza (zdziwione niegrzecznym Leonkiem? ;p) 
Liczę na wasze wsparcie i swój czas na bloga! 
(możecie popytać trochę bohaterów w zakładce, bo mi się nudzi ^^)
Całuję!!!
xx




sobota, 26 marca 2016

Rozdział 10: Prywatne sprawy


Kilka tygodni później...




Tupię nerwowo nogą w oczekiwaniu na przyjaciółkę. Zima rozszalała się na dobre, ale oczywiście ja musiałam ubrać na gołe(!) nogi tą krótką, ołówkową spódnicę. Mogłam chociaż założyć pończochy! Niestety, jedyne co mi pozostaje to to tupanie szpilką w beton. Widzę jakieś 50m przed sobą, tuż przy skrzyżowaniu 89 przecznicy z Piątą Aleją grupkę fotoreporterów. Zapewne rozpoznali na parkingu moje auto, jednak na nic ich poszukiwania. Mam na głowie perukę w kolorze tlenionego blondu, kapelusz i obowiązkowe okulary przeciwsłoneczne. Dodatkowo część mojej twarzy zasłania puchaty kołnierz od futra. Zatem jedyne po czym mogą mnie poznać to rozmiar buta. I niech mają za swoje- wyszli ze mną na wojnę. Na szczęście wielkimi krokami zbliża się rozprawa, a moja linia obrony nie ma sobie równych- jestem pewna wygranej. 
-Ferro- mruczę pod nosem, a ona jak na zawołanie wyrasta przede mną.
-Cześć- dyszy i całuje mnie w policzek.- Boże, jakie genialne perfumy!
Ta to ma dopiero nosa! To pierwszy dzień moich nowych Chanelek no. 5, a ta już wyczuła zmianę.
-Dziękuję-szepczę.-Znów spóźniona- mówię po czym ruszamy w stronę Piątej Alei.
-Ojj...przepraszam, ale wiesz, miałam spotkanie- widzę kątem oka jak uśmiecha się delikatnie
-Jeśli miałaś spotkanie z producentem, mogłaś mi powiedzieć. Umówiłybyśmy się trochę później- uśmiecham się, lecz widzę w jej oczach, że nie trafiłam.- Aha. Rozumiem, że znowu Fede?! Kobieto, ile można?
-Vilu, nie jestem jak ty i nie zostawiam faceta po jednej nocy- wypala, a ja spowalniam kroku. Ach, więc tak się sprawy mają. Nic jej nie odpowiadam tylko rozglądam dookoła, byleby nie na nią.
-O cholera, Vilu, przepraszam! Nie chciałam, samo wyszło...-nadal milczę- Po prostu Feduś mówił dziś o Leonie, że...
-Nie chcę o tym słyszeć- syczę.-Miałyśmy o nim nie gadać
-Nie uważasz, że powinnaś mi wreszcie powiedzieć co ci odbiło, że nagle go tak porzuciłaś?
-Nie- odpowiadam krótko i zmieniam temat.- Jak wam się w ogóle układa?
Blondynka wzdycha.
-Jest... świetnie. Bardzo go kocham i on mnie chyba też- śmieje się.
-No nie dziwię się jak tak rzadko wypuszcza cię z sypialni- dołącza się do śmiechu. Jest zabawnie, lecz coś mnie niepokoi. Lu udaje szczęśliwą, wesołą, ale znam ją zbyt długo... Widzę w jej oczach, że coś nie gra, że się czegoś boi. Może ma to związek z SMS'ami które tak często dostaje? Ani jednego przy mnie nie otworzyła, wszystkie wręcz ignoruje.
Z początku myślałam o stalkerze, ale już kiedyś miała taki przypadek i o wszystkim mi wtedy opowiadała. Mimo to, nie poruszam tego tematu, jak będzie gotowa sama mi powie.
Szybko dochodzimy do sklepów i na pierwszy ogień rzucamy Chanel. Obie szukamy sukienek na bal charytatywny Christophera Walkena, który ma miejsce już w najbliższy piątek, mamy więc mało czasu na wyszukanie kreacji. 

Po kilku godzinach ciągłych przymiarek i zmieniania domów mody obie jesteśmy zadowolone. Ferro zakupiła suknię Prady (bliźniaczą do tej Lupity Nyong'o z Oscarów, tyle że Lu upodobała sobie krwistoczerwoną) a ja zadowoliłam się zabójczą cielistą suknią Valentino. Obecnie jesteśmy w trakcie lunchu, bardzo zmęczone, ale szczęśliwe. 
-Jak idą próby do Project'u?- pytam szczerze ciekawa
-Ojj, ciężko- wzdycha.- Cały czas coś się dzieje, to reżyser zachorował, to mikrofony nie działały, to jakaś kreacja zaginęła, do tego...-waha się chwilę.- nieważne... Niby u mnie wszystko w porządku, wszyscy chwalą mnie jako prowadzącą, ale ja tak strasznie się stresuję! Rany, Violetta, to będzie na żywo, na cały świat! Stacja spodziewa się kilkudziesięcio milionowej frekwencji...
-Jestem pewna, że ci się uda. W końcu ty zawsze wygrywasz- masuję ją po ramieniu i zabieram się za swój obiad. Dziewczyna wzdycha i upija łyk wody. Jestem  w trakcie przeżuwania jarmużu, gdy rozlega się dzwonek blondyny. 
-O, to pewnie Feduś- piszczy i sięga do torebki. Wyciąga pośpiesznie swój najnowszy iPhone, lecz gdy zerka na wyświetlacz uśmiech szybko znika jej z twarzy,a ręka zaczyna podejrzanie drżeć.
-Lu? Wszystko dobrze? Nie odbierzesz?
Ta pośpiesznie bierze kolejny łyk wody, a na twarzy jest blada jak kartka papieru. Z ręki wypada jej smartfon, który głośno rozbija się o posadzkę.
Zdążam tylko wykrzyczeć jej imię, gdy ta osuwa się na ziemię...



Ludmiła
Głosy... Jakieś odległe i nie do końca zrozumiałe... Wychwytuję tylko pojedyncze słowa, z których nie potrafię ułożyć logicznej całości. Słyszę jakąś kobietę, uliczny gwar, wszystkie pędzące auta... syrenę pogotowia. I nagle wszystko milknie, znów zostaje tylko i wyłącznie ciemność. 
Znajduję się nagle w ciemnym pomieszczeniu; siedzę na krześle vis a vis wielkiego, hebanowego biurka. Niestety bardzo dobrze je znam... Widzę też wielkie okno ukazujące panoramę Brooklynu. Jest do połowy przykryte roletą,lecz widzę jaka wichura panuje na zewnątrz, jak krople deszczu z impetem walą o szybę...
Nagle drzwi otwierają się i bez słowa do gabinetu wkracza mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany- wiem, że nie mam jak mu się postawić, ma nade mną zbyt wielką siłę! 
-Widzę, że już czekasz- zachodzi mnie od tyłu i muska moje ramię, lecz ja siedzę bez ruchu gapiąc się w okno. Już nic we mnie nie ma, żadnych uczuć...- To bardzo dobrze, baardzo dobrze. Uwielbiam, gdy jesteś punktualna...
Brunet odchodzi ode mnie, lecz tylko na chwilę. Kieruje się w stronę owego okna i zsuwa roletę na sam dół, dzięki czemu pokoju panuje teraz półmrok. Mężczyzna zapala tzw. lampę adwokacką i ponownie wraca do mnie. Podnosi mnie zaczynając swój monolog:
-Przemyślałaś jak widzę moje ostatnie słowa- zsuwa ze mnie płaszcz, który szeleszcząc upada na ziemię.- Wiedziałem, że z ciebie mądra dziewczynka- następnie jednym ruchem pozbywa się mojego golfa i szuka po omacku suwaka od spódnicy.-Bo widzisz...- w końcu odnajduje go i zsuwa szybko w dół. Spódnica także upada na wykładzinę,a ja stoję w samej bieliźnie w jego objęciach.- Nie warto się tak opierać...- W mgnieniu oka rozrywa biustonosz, a także bardzo boleśnie moje figi,  i już nie mam przed nim nic do ukrycia.-...A szczególnie mnie!
Następnie z łobuzerskim uśmiechem rzuca mnie na biurko tak, że brzuchem dotykam jego powierzchni. Dolna partia ciała nadal bardzo mnie piecze po bolesnym zerwaniu materiału, do tego nie doszłam jeszcze do siebie po naszym ostatnim spotkaniu. Słyszę, jak odpina swój rozporek i po chwili czuję bolesne pchnięcie w odbycie. Boli piekielnie, jak diabli! Do oczu napływają mi łzy, jednak nie daję im za wygraną i nie pozwalam by spłynęły po moim policzku. Po zaledwie paru jego ruchach jestem wyczerpana, i tylko ten piekielny, nieprzerwany ból  uświadamia mi, że żyję... Tak bardzo brakuje mi sił...


Czyjś nerwowy głos i szarpanie mnie za rękę pobudzają mnie do pobudki. Moja świadomość powraca- Zdaję sobie sprawę, że to Violetta. Nikt inny nie ma tak gładkich rąk i tylko ona używa tak cholernie drogich kremów dbając o nie. Otwieram powoli oczy,a przed sobą widzę właśnie ją- bardzo zdenerwowaną, roztrzęsioną.
-Lu? O mój Boże, Lu!!!- rzuca się na mnie. Dostrzegam, że leżę w sali szpitalnej, w tej ohydnej koszuli. Fu!- Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Nawet nie wiesz, jakiego stracha mi napędziłaś!
Najchętniej rozpłakałabym się w jej ramię, ale tego nie zrobię. I tak nic nie poradzi na moje problemy, więc po co zawracać jej głowę? Jestem jeszcze słaba, ale już niedługo sama przyszykuję plan i sama stanę na przeciwko tego sukinsyna. Na przeciwko Marcusa.
-Co się właściwie stało? Jak się tu znalazłam?- pytam ignorując jej wcześniejsze pytania.
Dziewczyna chwilę się waha:
-Nie wiem dokładnie. Byłyśmy na lunchu nagle zadzwonił twój telefon, byłaś przeszczęśliwa, że to Fede, ale gdy zobaczyłaś nadawcę... Kto to był? Kto do ciebie dzwonił? I czemu tak zareagowałaś widząc, że to on?
Postanawiam kłamać, w imię sprawy. Na samą myśl o Nim ręce lekko mi drżą, lecz ukrywam je pod fałdami kołdry
-To nikt ważny. Tylko... malarz
-Malarz?- spojrzała podejrzliwie.
-No wiesz... Chciałam ostatnio zrobić remont w mieszkaniu i on właśnie do mnie dzwonił w tej sprawie...
-To czemu zemdlałaś?
-Zwykła zbieżność sytuacji, jest okay, serio.Boję się, że szatynka wyczai, że kłamię. Zbyt długo się znamy aby tego nie widziała. Jednak ta daje chyba za wygraną, bo odpuszcza. Przynajmniej na chwilę, gdyż już chce kontynuować dalszy ciąg rozmowy, widzę jak bierze wdech. Lecz przerywa jej niezapowiedziane, szybkie i pewne otwarcie drzwi. Ciekawa przekręcam się i patrzę w stronę przybysza. 
O nie.
Federico.
Jest przystojny jak zwykle, ale wyraźnie widać na jego twarzy zdenerwowanie.
-Fede?- zdążam wydusić, gdy ten rzuca się na mnie z uściskiem.- Co ty tu robisz?!
-Raczej ja powinienem ciebie o to spytać- odrywa się ode mnie.
I nagle zdaję sobie sprawę, kto go o tym powiadomił.
-Violetta- warczę . Dziewczyna tylko ledwo widocznie się uśmiecha.
-Kochanie, co się stało?- chłopak pyta mnie troskliwie i siada na skraju łóżka.
Nie mam pojęcia co mu powiedzieć, kłamać jak Castillo? W tym przypadku będzie trudniej; bardzo go kocham i chyba jeszcze nigdy przy nim nie skłamałam. Nie wiem czy będę potrafiła, zwłaszcza, że jest to lekarz, a po wtóre jego brązowe oczy hipnotyzują mnie za każdym razem.
-To ja was  zostawię- Viola szybko się podrywa i ulatnia z sali. Zostajemy sami, a ja nie mam pojęcia co mu powiedzieć. Przecież ie powiem mu o moim stalkerze... 
-Nic mi nie jest, kotku- gładzę go po policzku, a ten łagodnieje. Zawsze to tak na niego działało. Bierze moją dłoń w rękę i całuje delikatnie.- Po prostu gorzej się poczułam, o nic się nie martw
-Jadłaś śniadanie?- zaczyna wywiad. Ech, super.
Jadłam. Ale dla dobra sprawy kręcę przecząco głową
-Głuptasie- lekko się uśmiecha.- Robili ci już jakieś badania? 
Wtem, jak na zawołanie wchodzi jakiś starszy mężczyzna w kitlu. Oho, pewnie mój lekarz prowadzący.
-Witam, Richard Allanson, będę panią prowadził. Kojarzy pani co się stało?
Potakuję głową.
-Robiliśmy pani komplet podstawowych badań, ogólnie wszystko jest w normie, lecz w chwili przejęcia przez ambulans miała pani bardzo wysokie ciśnienie. Coś panią wcześniej zdenerwowało bądź przestraszyło?- pyta.
Kręcę głową, a ten zapisuje coś na kartce.
Chwilę później podrywa się do niego Fede i tłumaczy, że jest lekarzem. Patrzy na moje wyniki badań i miedzy mężczyznami nawiązuje się ,,lekarska rozmowa" z różnymi skomplikowanymi i niezrozumiałymi dla mnie wyrazami. 
-[...] Radziłbym także zrobić dodatkowo poszerzoną diagnostykę, możliwe że coś się ukryło w tych wynikach
-Dziękuję, pomyślimy nad tymBrunet jeszcze chwilę patrzy na moje badania i zwraca się do mnie:
-Zaniżony poziom hemoglobiny i erytrocytów, masz anemię?
Nie mogę mu nawet odpowiedzieć, gdyż kontynuuje do Allansona:
-Poszerzona morfologia, żelazo, tachykardia i mocz Mężczyzna potakuje potulnie, jakby Federico był jego przełożonym i wychodzi z sali.
-Fede, po co to wszystko? Jest mi o wiele lepiej
-Kotku, z naszej dwójki to ja znam się na medycynie, zaufaj mi- całuje mnie, niestety nie długo, gdyż przerywa mu Violetta. 
-Widziałam lekarza, wszystko okej?
-Chyba tu jeszcze posiedzę- uśmiecham się nieszczerze. Czuję się fatalnie wiedząc, że jeszcze będę musiała tu siedzieć. Wtem do głowy wpada mi genialny pomysł.
-Kotku...-gładzę go po policzku.- Skoro tu jeszcze pobędę, to kupisz mi moją ulubioną wodę? Tą średniogazowaną, z zwiększoną zawartością magnezu. Ty wiesz którą...
Violetta patrzy na mnie podejrzliwie, jednak nic nie mówi.
-Ale sprzedają ją tylko w jednym miejscu w Nowym Jorku, na końcu miasta!-trzepoczę rzęsami. Szatyn chwilę się waha.-... No dobrze. Będę za jakieś cztery godzinki, tylko się stąd nie ruszaj!- podnosi się i nakłada swoją kurtkę
-Nigdzie się nie wybieram- daję mu buziaka na pożegnanie,a mężczyzna wychodzi. Moja mimika szybko się zmienia, z uśmiechu na powagę.
-Co ty kombinu...- chce spytać, lecz jej przerywam.
-Zawołaj tu mojego lekarza- zwracam się do przyjaciółki
-Po co?
-Po wypis- uśmiecham się lekko.



Violetta
-Możesz się tutaj zatrzymać?- pyta mnie niepewnie blondynka. Dziwne, mieszka kilka kilometrów dalej, tutaj znajdują się jedynie biurowce i drapacze chmur. Mimo to posłusznie zjeżdżam z trasy i stawiam auto na parkingu pod siedzibą Lifetime TV,  nadającego m.in. Project Runway.
-Masz z nimi jakieś rozmowy?- pytam, chociaż odpowiedź powinna być negatywna. Jest już za późna godzina na takie spotkania.
Ludmiła jednak nie odpowiada. Chwilę siedzimy w milczeniu, gdy w końcu przemawia:
-Mam tu coś...prywatnego do załatwienia- uśmiecha się sztucznie, widzę to.
-Zaczekam, jak wrócisz- mówię podejrzliwie i uważnie ją obserwuję, coś przede mną ukrywa. Źrenica oka ledwo zauważalnie jej się powiększa.
-Nie musisz, wezmę taksówkę- mówi szybko i wychodzi z mojego Porsche. Widzę tylko jak uważnie się rozgląda i pośpiesznie wchodzi do budynku.

Rzucam się zrezygnowana na kanapę. Wreszcie po tym długim dniu jestem wolna i wreszcie mogę odpocząć w swoim apartamencie. Potrzebuję relaksu, więc szybko podnoszę się i idę do łazienki. Tam odkręcam wodę i wsypuję perełki do wanny. Zamierzam się rozebrać i jak najszybciej wskoczyć do tej gorącej oazy, jednak słyszę szybkie, donośne pukanie do drzwi.
-Nieee- mówię pod nosem i idę otworzyć. Ku mojemu zdziwieniu to Pasquarelli, który bez zaproszenia wpada do mojego domu i szybko przemierza pokoje. Zamykam drzwi i ruszam za nim.
-Fede?- pytam zdziwiona, próbując za nim nadążyć.
-Byłem już w szpitalu, wiem że wyszła na żądanie... -Ach więc o to chodzi.-Czemu do mnie nie zadzwoniłaś? Zatrzymałbym ją!
-Prosiła mnie. Po za tym faktycznie trochę dramatyzujesz, już wszystko z nią dobrze.
-Ale zawsze lepiej mieć pewność- podnosi palec.- Gdzie ona teraz jest?
-Jak to? Już od kilku godzin powinna być w domu.
-U ciebie jej nie ma?- jego oczy się powiększają. Kiwam przecząco głową.- Byłem u niej w domu... cisza, nie ma nikogo
-A dzwoniłeś?
-Jeszcze się pytasz? Wydzwaniam bez przerwy, włącza się tylko sekretarka.
-Niemożliwe- śmieję się chyba histerycznie i sama wybieram do niej numer.
,,Tu Ludmiła Ferro. Niestety nie mogę rozmawiać; nagraj wiadomość lub zadzwoń później. Piiip"
I nagle przypomina mi się ostatni raz jak ją widziałam. Prywatne sprawy. Biurowiec. Jej zdenerwowanie.
-Violetta, gdzie ona jest, do kurwy nędzy?!
-O cholera- szepczę i drżącymi rękoma chowam telefon do kieszeni.

**********************************************************************

Czeee!
Wreszcie udało mi się skończyć- Wow, zadziwiająco szybko jak na mnie. Jednak ten rozdział w ogóle mi się nie podoba :') A Wam?
Niestety nie ma w dziesiątce Leonetty, ale z wypowiedzi Lu wynika, że Violetta porzuciła go po tamtej nocy i kontakt im się urwał... Zawiedzione? Uwaga, szykuję związaną z tym małą bombę ^^
(Rany, ale dziwnie tak wrócić po przerwie...)
Wątek skupia się głównie na Ludmile i naszym okrutnym Marcusie. Co ją tak przestraszyło i czemu tam poszła, jak myślicie?
Boże, kompletnie nie mam weny na notatkę O-o
Po prostu napiszcie swoją opinię o tym rozdziale i moim ,,wielkim" coming out'cie :))
Nie wiem kiedy będzie kolejny rozdział, ale postaram się już z nim tak nie zwlekać jak ostatnio... Mam się już lepiej, ale boję się o moje pisanie- aż tak się zmieniło? na gorsze?
A także chciałabym życzyć Wam radosnych, spokojnych i spędzonych w rodzinnej atmosferze świąt Wielkanocnych! Nie zmarnujcie tego wyjątkowego czasu ♥
Całuję gorąco i do następnego ;*
xx
Vivaa