środa, 29 lipca 2015

One Shot: ,,Stara miłość nie rdzewieje..." cz.III- ost.


-Tylko proszę, zrób wszystko co w twojej mocy, aby operacja się udała- ściskała nerwowo jego dłoń. Oczy jej były szklane, psychika powoli nie wytrzymywała.
Koch Violetta, to oczywiste! Wszystko pójdzie po naszej myśli, tak?-patrzył jej w oczy.
-Tt... Tak, wszystko po naszej myśli
Ujął jej twarz w dłonie, szatynka nie wiedziała czego się spodziewać- słowa wsparcia? Zatopienia się w jej oczach? A może... Pocałunku? Nie wiedziała co robić, czekała na jego ruch, a ten powoli zbliżał się do niej. Już przymknęła oczy, była gotowa na jego gorące wargi. Wtedy usłyszała szept:
-Nie martw się, Bella jest w dobrych rękach- spoczął tylko na tym. Mimo wielkiej chęci, nie mógł jej pocałować. Nie mógł, mówiła, że to wszystko skończone.Że może liczyć jedynie na lekką znajomość. Bał się, że nie wierzy mu w fatalną pomyłkę z siostrą. Nie chciał burzyć jej szczęścia, wiedział, że nie chce go w swoim życiu niewiedząc nawet jak bardzo się myli...
Odsunął się powoli i rzucając ostatni uśmiech wszedł na salę operacyjną.


-Kochanie, długo jeszcze będziesz tak ślęczyć?- słysząc ten głos podniosła wzrok do góry.
-Tato, miałeś zostać w domu! Po co przyszedłeś?- ponownie zaczęła kręcić łyżeczką w kawie.
-Co za głupie pytanie! Moja ukochana wnuczka ma właśnie operację, czy to nie wystarczający powód?- Castillo nie odpowiedziała. Zirytowany ojciec zabrał jej więc kawę i pociągnął łyka.- O fuj! Zimna!
Ponownie nie zareagowała. Siedzi w szpitalnym bufecie drugą godzinę, coraz bardziej martwi się o córkę...
-Violetta...- brak odzewu.- Violetta- powtórzył. Nadal nic.- VIOLETTA!
Szatynka podniosła głowę i spojrzała na niego:
-Tato, a jeśli coś pójdzie nie tak?- spytała, a samotna łza spłynęła po jej poliku.- Ja nie dam rady bez Belli!
-Córciu, wszystko będzie w porządku. To najlepsza klinika w Europie, jak nie na świecie!
-Ale operacja już tyle trwa...
-I będzie trwała jeszcze ponad drugie tyle. Pan Olivier mówił, że potrwa to co najmniej 5 godzin- pogłaskał kobietę po plecach.- Idź do domu. Ja posiedzę, poczekam- widząc, że chce zaprotestować nie dał jej się wtrącić- Wiem, że nie będziesz mogła zasnąć, ale proszę, idź do domu, napij się ciepłej kawy, zjedz coś. O piątej przyjdzie do nas gość. Twój gość.
-O czym ty mówisz, tato? 
-Sama zobaczysz. No, idź już i zaufaj staruszkowi- z uśmiechem na twarzy podał jej kluczyki do domu i sam odszedł do lady zamawiając ciepły napój.


Słysząc charakterystyczny odgłos ekspresu podeszła do niego i zabrała gotowe już latte. Od początku, gdy weszła do pomieszczenia czuła jakiś ładny zapach, kojarzył się jej z dzieciństwem. Przeszperała całe pomieszczenie, aż dotarła do spiżarni, a w niej jej ulubione kokosanki.

-Och tatusiu, ty jedyny zawsze znałeś mnie na wylot- powiedziała na głos i zabrała się za konsumowanie pyszności. Nagle dotarło do niej, że nie była to jedyna osoba która miała jakby rentgen w oczach...

-Violetta! -krążył po całym mieszkaniu z bukietem w ręku. Nigdzie jej nie było.-Violetta?

Usłyszał czyjeś kroki. Nagle zza rogu wyłoniła się współlokatorka dziewczyny ubrana jedynie w szlafrok.- O Ludmiła, hej.
-Cześć- podeszła do niego.- Szukasz swojej laski?
-Tsa, pokłóciliśmy się ostatnio... Wiesz gdzie może być?
-Pojechała nad jezioro, tylko to ma być wasza ostatnia kłótnia, zrozumiano?! - pogroziła mu palcem.
-Jasne, dzięki- ucałował ją w głowę i wybiegł z mieszkania, aby po chwili się wrócić.- Tylko nie zamęcz mi Federa!
Ta w odpowiedzi przewróciła oczami.

***
Z piskiem opon zaparkował auto. Siedzi tam, na plaży! Dzięki Bogu, że nie jest jej śpieszno. Wysiadł z pojazdu i ruszył w stronę dziewczyny.
-Nawet do mnie nie podchodź- syknęła nie odwracając wzroku od zbiornika wodnego. Szatyn nie wiedział, że aż tak ją zdenerwował.
-Violetta...
-Spadaj!
-Kochanie...-usiadł koło niej i narzucił na nią swoją kurtkę.- To dla ciebie- podał jej ulubione białe róże.
-Gdzieś mam twoje kwiaty- odpowiedziała nadal na niego nie patrząc.
-Kotku, przepraszam, okej? Może to było głupie, ale...
-Ale tak chciałeś spróbować jak to jest zapomnieć o naszej rocznicy?!- prychnęła.
 -Nie. To miała być niespodzianka. Że niby zapomniałem, aby o 23.59 złożyć nam życzenia i dać ci prezent, ale ty uciekłaś...- kobieta przemilczała chwilę.- Bardzo cię kocham i jeszcze raz przepraszam. A ty kochasz mnie jeszcze?- momentalnie odwróciła się w jego stronę i nadąsana odpowiedziała:
-Kocham, ale głupi jesteś jak cholera- po czym wbił się w jej usta.
-Oto mój prezent- wyciągnął z kieszeni kurtki kopertę i podał ją dziewczynie.
-Co to?
-Sprawdź- uśmiechnął się.
-Okay, ale muszę przyznać ci się do kłamstwa- spojrzał na nią pytająco.- Róże są przepiękne, dziękuję- i zaczęła  rozrywać kopertę. Ze środka wyciągnęła dwie podłużne kartki. Zaczęła czytać, coraz bardziej otwierając oczy.- Żartujesz?
-Nie podoba ci się?
-Boże, Leon to spełnienie moich...Naszych marzeń! Nie wierzę, zabierasz mnie do Italii!
Zaczęła się śmiać, a Verdas razem z nią.
-Kocham cię.
-Kocham cię- odpowiedziała łącząc ich wargi we wspólnym pocałunku.

Przerwało jej donośne pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek- punktualnie siedemnasta. Podniosła się z fotela i ruszyła w stronę białych drzwi. Nie miała pojęcia kogo się spodziewać. To nie mógł być Leon, przecież operuje. Josh? Panna Hastings? Ludmiła? Pociągnęła za klamkę. Owszem, była to blondynka, ale z pewnością nie Ludmiła. Wszędzie poznałaby tą twarz, te włosy, które śniły się co noc w koszmarze. 
-Violetta. Wreszcie widzimy się... na spokojnie- przemówiła. Castillo milczała, bo co miała powiedzieć? Żadne ,,miło cię widzieć" nie wchodziłoby w grę; to byłoby kłamstwem. Dlatego wydusiła krótkie:
-Och, Laura.
-Mogę wejść?- spojrzała na szatynkę niepewnie.- Musimy sobie coś wyjaśnić.
-Nie mamy sobie nic do wyjaśnienia- chciała zamknąć drzwi, ale blondynka jej to uniemożliwiła, po czym szybko weszła do środka.
-To nie Leon mnie tu przysłał, a twój ojciec. Mój brat nic nie wie, że wróciłam z Lucano.
(od aut. Lucano- szwajcarskie miasto z najlepszym uniwersytetem w kraju)
-Okay, zapraszam zatem- zaprowadziła ją do salonu.- Kawy?
-Nie, dzięki. Nie czas na ploteczki przy kawusi. Przeję do rzeczy. Leon cię nie zdradził.
-Wiem, mówił mi -odpowiedziała spokojnie na co Laura wytrzeszczyła oczy.
-I? Nie wierzysz mu?
-Sama nie wiem... To wszystko ma sens, ale... Chwileczkę, mój ojciec cię tu przysłał? Skąd on w ogóle cię zna?!
-Internet czyni cuda, a twój stary jak widać nie jest aż tak zacofany- zaśmiała się.- Poprosił mnie, abym z tobą porozmawiała. To przemiły człowiek, bardzo cię kocha i chce żebyś była szczęśliwa. Z Leonem- Violetta złapała się za głowę niedowierzając.- Przejdę do rzeczy, bo dam sobie rękę uciąć, że Leoś nie powiedział ci wszystkiego. Przyjechałam specjalnie do niego, bo cały czas nawijał jak to bardzo cię kocha i tak dalej. Zamierzał ci się oświadczyć, a ja jako kobieta miałam pomóc mu w wyborze pierścionka. Byłam zmęczona podróżą, przyleciałam o czwartej w nocy, i spałam jak zabita.  Aż ty mnie obudziłaś... Leoś chciał zrobić ci niespodziankę, po śniadaniu mieliśmy pójść do jubilera, a wieczorem chciał zabrać cię na kajaki i tam ci się oświadczyć. Gdy przyszłaś odsypiałam czwartą godzinę, a stary był pobiegać. Po za tym on nie mógł cię zdradzić ze mną! Jestem jego rodzoną siostrą, do cholery!- wyjaśniła z uśmiechem.
-Och- wydusiła tylko.- Dziękuję
-Kurde, Violetta! On cię kocha, ty kochasz jego. Macie dziecko! Co wam stoi na...
-Skąd wiesz, że to Leon jest ojcem?!
-Jezu, miałam się nabrać na ,,wpadkę w klubie"? Po za tym twój tata utwierdził mnie w przekonaniu...
-Tylko nie mów bratu, błagam!
-Sama mu to powiesz, bo go kochasz. A teraz wybacz mi, jadę do hotelu- podniosła się z kanapy.- Jutro wpadnę odwiedzić siostrzenicę
-Laura, ona nie wie, że... 
-Ciao!- wyszła z domu.
-Kolejna osoba zna mnie na wylot... Skąd ona do cholery wiedziała, że go kocham?!- pomyślała, weszła na górę po kilka rzeczy i odjechała z powrotem do kliniki.


-Wszystko po naszej myśli...- podszedł do niej od tyłu i objął czule, ale zdając sobie sprawę co zrobił szybko ją puścił i stanął obok przy szybie.- Wybudzi się za jakąś godzinę- dwie.
-Dziękuję- szepnęła.- Bardzo ci dziękuję.
-To nie tylko moja zasługa, Viol...
-Oj, nie pieprz- przytuliła go.- Przepraszam, jesteś chyba zmęczony po operacji...
-Dla ciebie mogę zarywać dnie i noce... Przepraszam...-zawstydził się własnymi słowami.
-Muszę ci coś powiedzieć, Leon...
-Dobry wieczór Pani, Leonie- skinął wchodząc Kought.- Jak się pani czuje?
-Dobrze, dziękuję
-Operacja przebiegła bez komplikacji, ale to dopiero 24 godziny zdecydują o jej pomyślności.
-Tak, oczywiście...
-Gdyby nie Leon zapewne ominęlibyśmy warte zwrócenia uwagi zbyt rozluźnione naczynie wieńcowe- ciągnął.- Ale nie będę tym pani zanudzał. Wpadnę za jakiś czas, będzie dokumentacja do uzupełnienia.
-Oczywiście...
I odszedł.
-Zawsze po udanej operacji tyle gada, rozpiera go duma i radość- wyjaśnił Verdas.- Co chciałaś mi powiedzieć?
-Zdrzemnij się, to pogadamy. Widzę że padasz z nóg
-Nie, Violetta, nie muszę
-Idź. Proszę- pokiwał głową, a ona ponownie się w niego wtuliła wciągając jego perfumy. Szepnęła tak, aby nie słyszał.- Kocham cię
-Co tam szmerasz?
-Mówię, że bardzo ci dziękuję- skłamała i oddelegowała lubego do lekarskiego.


-Mamusiu i będę jusz zdlowa?
-Będziesz, obiecuję- pogłaskała córkę po głowie.
-A kiedy stąd wyjdę?
-Niebawem, a potem pojedziemy na czaderskie wakacje- uśmiechnęła się. W tym momencie w drzwiach stanął Verdas, lecz dziewczyny go nie zauważyły.
-Do tych twoich ukochanych Wloś?
-Do Włoch malutka, tak- słysząc to Leonowi zrobiło się ciepło na sercu. Gdy pojechali tam kilka lat temu obydwoje byli zafascynowani kulturą, kuchnią i samym krajem- Italią. Po przyrzekli sobie, że córkę w przyszłości nazwą Bella- z włoskiego- piękna. To był kolejny powód dla którego szatyn mógł myśleć, iż dziewczynka jest jego córką. Niestety, to nie on spłodził cztery lata temu tego malucha, przynajmniej Castillo tak utrzymywała.
-O Leon!!- zauważyła mężczyznę jego córka.
-Hej szkrabie- podszedł do niej i dał jej buziaka w główkę.- Jak tam się trzymasz?
-Cadersko! Tylko chce mi się trochę spać...
-To normalne mała. Śpij sobie-pogłaskał ją po rączce.
-A opowies mi bajke?- poprosiła. Widząc to Violetcie oczy zrobiły się szklane. Ojciec i córka, wreszcie razem, nie wiedząc o swoich więzach.
-Jasne! Przesuń się kruszynko- Bella zrobiła mu miejsce, a on położył się obok i zaczął opowiadać bajkę o księżniczce i rycerzu.- [...] mieli ulubione miejsce. Kochali jeździć nad jezioro...
Wtedy starsza Castillo nie wytrzymała i ze łzami w oczach wyszła z sali.
-Co się stalo mamusi?
-Nic takiego, tylko wie jak ta bajka się skończy...- i powrócił do opowiadania.


Zastał ją w przyszpitalnym parku, na ławce. Siedziała i podziwiała pełnię księżyca. Zdjął swoją kurtkę i narzucił na nią, a następnie podał jej papierowy kubek gorącej herbaty.
-Dzięki- pociągnęła łyka.-Mmm, zielona. Pamiętałeś
-Nie tylko to pamiętam...
-Dziękuję za opiekę nad Bellą. Pokochała cię
-Też ją mocno kocham, ale Viol...- nie wytrzymała. Wtopiła się w jego gorące usta, ach jak bardzo jej tego brakowało! On zdziwiony oddał pocałunek, obydwoje jakby chłonęli drugą połówkę za te wszystkie lata rozłąki.
-Oj, przepraszam jeśli przeszkadzam- przerwał im Kought.- Ale wszędzie pani szukałem, dokumentacja gotowa, prawie wszystko mamy. Brakuje tylko pani kilku podpisów i...- przejrzał ponownie akta.- Och! Cała strona pusta o ojcu. Musimy znać jego wyniki, czy nie miał przewlekłych chorób, czy...
-Ona nie zna ojca- chciał wtrącić, lecz te słowa nie wyszły z jego ust.
-Proszę to przekazać Leonowi.
-Leonowi?!/Mi?!- wykrzyknęli obaj.
-Tak- odparła spokojnie.- W końcu to Leon jest ojcem Belli
Zdezorientowany doktor tylko podał mu akta i odszedł żegnając się wcześniej. Pozostawił zszokowanego Verdasa wraz z Castillo pocierającą rękami o siebie.
-...To... to jakiś żart?- spytał.
-Leon, ja cię...
-Mówiłaś, że to była wpadka w klubie- patrzył wyczekująco w jej oczy.
-Okłamałam cię! Nie chciałam, żebyś wiedział, ale to był błąd. O tym chciała ci powiedzieć.
-Naprawdę?- pokiwała głową i podała mu swoje pierwsze USG, które chwyciła szybko jadąc do córki. Szatyn spojrzał na nie i ucałował zdjęcie.- To... to fantastyczna wiadomość! Wiedziałem, ha! Wiedziałem!
Wstał i podnosząc Violettę zakręcił ją wokoło, śmiejąc się przy tym radośnie.
-Mam jeszcze drugą sprawę- dodała niepewnie.
-Nic chyba bardziej mnie dziś nie ucieszy-złapał jej ręce.- Bo to przecież niesamo...
-Kocham cię- przerwała mu i wbiła się w jego usta.- Przez te wszystkie czasy cholernie cię kochałam
-Kocham cię, kocham was!- krzyknął i ponownie złączył ich usta w pocałunku.


***
Otrzymałeś wiadomość od: Viola
Tato, Leon mi się oświadczył! Ukryty w krzakach Feder zrobił nam zdjęcie, spójrz tylko! 
PS Zadzwonię rano


***






***






No, kochani. Wróciłam w niedzielę w nocy i aż do dziś kończyłam shota. Mi końcówka nawet się podoba (wow!) a wam? ^^

Szczęśliwa końcówka, nikt nie umiera :< Chociaż miałam plan uśmiercenia Belli ale za bardzo ją pokochałyście :') Leonetta się powiększyła hohoho. Bardzo podobają mi się te zaproszenia, listy, pocztówki itd. na koniec. Niczym ,,Love Rosie" :') 
A co do rozdziałów... Nie wiem kiedy będzie kolejny, naprawdę nie wiem. W weekend znów wyjeżdżam na dwa tygodnie, a chyba jako jedyna blogerka nie mam rozdziałów na zapas, piszę je na świeżo. To trudne ale ciągnę, dla was. Dlatego proszę o wyrozumiałość. Kocham was! :*
xx