poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 3: Porażka

Rozdział dedykowany wszystkim moim czytelnikom. Kocham Was!! ♥



To był cholernie zły pomysł. Szpilki. W taką pogodę. Z trudem pokonuję kolejne metry próbując nie poślizgnąć się na powstałej szklance. Temperatura spadła na -2C, a mądrej Castillo zachciało się spaceru. Właśnie staram się dojść do domu, skrótem, przez Central Park. Dlaczego nie zamówiłam pieprzonej żółtej taksówki?! Sama nie wiem co mną wtedy kierowało. Zmęczona i zła usłyszałam dźwięk swojego iPhone. Zatrzymałam się i odblokowałam ekran, a gdy tylko przeczytałam nadawcę krew zabuzowała mi w żyłach.

From: unknow
Będę niebawem w NY.
Możemy wtedy zaszaleć ;)
Czekaj na dalsze informacje...
V.

Z drżącymi rękoma włożyłam telefon do torby. Dobrze wiem, że nie da mi spokoju. Zbyt dobrze go znam. Czas wszystko wyjaśnić. 
Mój były to niejaki Vincent Coogel. Posiada własny klub w Miami. Co noc przybywają tam setki imprezowiczów, wszyscy to VIP-y ze zbyt dużymi zarobkami. Ja mieszkam w Nowym Jorku- nie widywaliśmy się więc zbyt często. Na początku Vincent obiecywał mi miłość do końca życia, że mnie nigdy nie odpuści i tak dalej... Durne obiecanki... A później „Kotku nie mam czasu”, „Wiesz, że jestem zajęty robotą” , „Daj mi spokój... Nie mogę normalnie funkcjonować!”. Nie mógł znaleźć dla mnie nawet pięciu minut, gdy byłam przejazdem na Florydzie. Ale to nie wszystko. Kiedyś odkryłam pod materacem saszetkę z białym proszkiem. Zamarłam. Wtedy znów wpadłam w świat narkotyków, a mojemu "ukochanemu" w najmniejszym stopniu to nie przeszkadzało. Najgorsze było to, iż dowiedziałam się o jego zdradzie. Co prawda też nie byłam mu zbyt wierna w NY...  Ale wracając do tematu- Anonim wysłał mi zdjęcia jak obmacuje się z cycatą blondynką. To był szok. Znienawidziłam go. Szybko zadzwoniłam i zerwałam z nim.

Przeglądała swoją pocztę,ale jedna, czarna koperta przykuła jej uwagę. Otworzyła ją i wyjęła zawartość. Wszystko to były zdjęcia jej ,,chłopaka" z jakąś dziwką. Serce zaczęło bić szatynce jak oszalałe. Bez namysłu wyjęła telefon i wybrała numer do Coogel'a. Odebrał za drugim razem:
-Czego?!...-bąknął. Po chwili ciszy zorientował się kto dzwoni i poprawił się, mówiąc przesłodzonym głosem-...Słońce
-Wiesz co ci dupku powiem?-mówiła drżącym głosem.- Nie kochałam cię. Nigdy. To było jedno wielkie pieprzone zauroczenie. Nie dość, że wpakowałeś mnie  bagno narkotykowe, nie masz do mnie szacunku to.. to jeszcze mnie zdradzasz! ...Z nami koniec. Chociaż teoretycznie rzecz biorąc nigdy tak naprawdę nie byliśmy razem. I wiesz co?-zawiesiła głos.- Musiałam się z tobą męczyć w łóżku. Potwornie! Twój mały penisek był lekko zagubiony- zaśmiała się lekko.
-Castillo, przemyśl to- powiedział zdenerwowany wtrącając się w jej monolog.
-Już to doskonale przemyślałam. Nie pisz, nie dzwoń. Daj mi spokój
-To się jeszcze okaże... Takich perełek łatwo nie puszczam- zaśmiał się.-A, jeśli zamarzy ci się pójść do psów, pamiętaj, że mam kontakty i wiem gdzie mieszkasz...
-Nie boję się ciebie. Odpierdol się-zakończyła rozmowę,a zdjęcia schowała do sejfu. Kto wie, może kiedyś się przydadzą?

Wtedy raz na zawsze rzuciłam używki, które kojarzyły mi się z najgorszymi chwilami w życiu. Wiele dni i nocy płakałam, ale nie za Coogel'em. A nad sobą. Byłam sobą załamana, tęskniłam też za Diego... Tęskniłam za ojcem i za spokojnym życiem. Ale nie schowałam honoru do kieszeni, niestety nie stać było mnie na to. Aż po dziś dzień nie odnowiłam kontaktu z rodzicem.

Moje melancholijne przemyślenie przerwało nagłe ostrzeżenie biorące się z mojego mózgu. Włączyła mi się czerwona lampka. Nim spostrzegłam, wpadłam w poślizg i przewróciłam się na zamarzniętej kałuży. Poczułam bardzo, ale to bardzo silny ból w kostce. Próbowałam się podnieść, łudziłam się, że to będzie zwykły siniak, ale moje próby szły na marne. Spojrzałam na płaszczyk- ubrudził się. O nie, nie przeżyję tego! 
Usłyszałam czyiś trucht w moją stronę i poczułam jak ktoś nade mną stoi. Był taki... Seksowny. Chyba najprzystojniejszy facet jaki chodzi po tej Ziemi. Piękne, szmaragdowe oczy, włosy postawione na żelu i ten styl! Biała koszula od Tommy'ego Hilfiger’a . Do tego ta skórzana kurtka. Mmm... Wyglądał bosko. 
Nie rozpędzaj się Castillo, ideały nie chodzą po tej planecie!
-Hej - uśmiechnął się zalotnie i uklęknął obok mnie. Podał mi rękę- Może pomogę?
-Bardzo chętnie, ale nie mogę- złapałam się za obolałą kostkę.
-Boli?- spytał się troskliwie. Niby nie wolno rozmawiać z nieznajomymi, ale wydawał się być porządny...
-Nie... To znaczy...Tak-skrzywiłam się.-Ale zaraz przejdzie, proszę dać sobie spokój
-Tak łatwo się mnie pani nie pozbędzie-uśmiechnął się i podniósł nogawkę moich spodni. Kolejny zboczuch?! Odsunęłam się lekko, przestraszona.-Spokojnie, tylko zerknę na nogę
Przytaknęłam, a gdy swoimi dłońmi dotknął bolące miejsce syknęłam z bólu.
-Niedobrze... Puchnie, a w dodatku boli... Może być skręcona- powiedział poważnie.
-Skąd może pan to wiedzieć?!- spytałam wściekła. Skręcona kostka oznacza skreślone marzenia. Nie nie nie!!!
-Jestem lekarzem, więc co nie co się na tym znam...
-Serio? Lekarzem...?- prychnęłam,ale on nadal był poważny. Cholera... Może mieć rację.- Co pan zamierza zatem zrobić?
-Proszę już bez tego ,,pan"-zaśmiał się i podał mi swoją dłoń, którą ścisnęłam.-Leon
-Violetta
-Śliczne imię-zaśmiał się, a ja się zarumieniłam.-No dobra...-potarł dłońmi-robi się chłodno, zaniosę cie do szpitala
-Okay... Chwilkę... Zaniosę?!- zaśmiałam się.-Wariacie! Jest coś takiego jak numer alarmowy
-No co? Nie ma sensu wzywać karetki, to tylko dwie przecznice stąd- Zaśmiałam się, on jest szalony!
-Ostrzegam, możesz nie dać rady-Leon wsunął rękę pod moje nogi, a drugą pod plecy, podniósł się i zaczął iść.
-Błagam cię! Jesteś lekka jak piórko!
-Tsa, po prostu pakujesz-dotknęłam jego biceps.
-Cztery razy w tygodniu-pochwalił się, a ja poczułam zapach jego boskich perfum. Chanel for men numer 5. Wszędzie pozam ten cudowny zapach-Ale widzę, że warto dla takich piękności
-Uu, flirciarz z ciebie- palnęłam. Boże, Violetta, ogarnij się!
-Przeszkadza ci to?- jeszcze szerzej się uśmiechnął.
-Wręcz przeciwnie...-odpowiedziałam zalotnie. Przestań!- krzyczę w duchu, ale z jednej strony wcale nie chcę. To przyjemne z kimś tak miło pogadać... 
-Masz zaszczyt. Jesteś jedną z niewielu dla których jestem szarmancki.
-Miło mi- moje policzki stały się różowe. Skryłam je delikatnie pod szalikiem.
-W dodatku ślicznie się rumienisz- nie no przesadził. Jestem jeszcze bardziej czerwona. Chciałam go puknąć w ramię, ale przeszkodził mi- O! Już jesteśmy!
Przed moimi oczami ukazał się jeden z najlepszych szpitali w Nowym Jorku- Szpital św. Anny. Tylko elita się tu leczy, gdyż pracują tu najlepsi lekarze w kraju.

-Ty tu... pracujesz?- odpowiedziałam zszokowana, gdy weszliśmy do hall’u.
-Witam doktorze- rzuciła miło jakaś pielęgniarka przechodząc obok.
-Cześć Clara- odpowiedział Leon. A następnie dodał do mnie- Jak widzisz- i ukazał rząd swoich białych zębów.
-Wow- zdołałam z siebie wyrzucić. Szatyn podszedł do recepcji.
-Amanda, kto ma dyżur?
-Już sprawdzam doktorze...-wklikała coś w komputerze.- Pan Pasquarelli.
-Super. Dzięki- puścił jej oczko. Jak podejrzewam zaczęliśmy iść w stronę izby przyjęć.- Ciesz się. Frederico to drugi najlepszy chirurg w mieście.
-Po...? - zapytałam, chociaż spodziewałam się odpowiedzi.
-Po mnie oczywiście- i znów ten piękny uśmiech.
-Jesteś bardzo skromny-parsknęłam śmiechem.
-I przystojny- dorzucił. 
Do izby przyjęć weszliśmy cali roześmiani.
-A co ja tu widzę?- rzekł na powitanie ten ,,Frederico”.- Nowa dziewczyna, Leon?
-No a jak - zaśmiał się, po czym uścisnęli sobie dłonie.- Żartuję przecież. To moja... nowo poznana znajoma.
-Violetta Castillo-przedstawiłam się i podałam dłoń dyżurującemu.
-Frederico Pasquarelli-podał swoją dłoń.- Czy ja cię z skądś znam?- cholera, rozpoznał mnie. Milczałam.-Ha! Modelka! Violetta Castillo! Wszystkie kobiety tu pracujące ciągle o tobie nawijają.
Zaśmiałam się.
-Serio?! Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?- zapytał się Leon.
-Miałam powiedzieć ,,Hej, jestem znaną modelką. Może autograf?”?-zaśmiałam się.
-No nie...
-Dobra. Koniec tej rozmowy. Co was do mnie sprowadza? Jak dziecko to do Claudii piętro wyżej na ginekologię- zaśmiał się, a my spiorunowaliśmy go wzrokiem.
-Ogar Fede, okay?!
-Okay... Więc?
-Chyba skręciłam kostkę...- zaczęłam niepewnie.
-Dobrze, sprawdzimy to- spojrzał się na nas, a następnie zaśmiał- A ty, siłaczu, możesz ją wreszcie odstawić na stół. 

***
Po serii badań, już wiadomo, że to nie skręcenie. Zwykłe stłuczenie, z kilka dni poboli i minie. Muszę nosić usztywnienie. Taka duży skarpeta. Po tygodniu, rehabilitacja przez trzy dni. Moje pokazy przez pół miesiąca są odwołane. Niestety, ale mam nadzieję, że wyrobię się na Pradę, a Albert pozwoli mi pójść mimo braku prób... Leon cały czas tu ze mną był i może uznacie, że to wariactwo, ale w ciągu tych kilku godzin staliśmy się  dobrymi przyjaciółmi. Fede i ja także. 
Oczywiście Leon nie pozwolił, abym jechała taksówką, więc sam mnie zawozi swoim czarnym Lamborghini. Nie rozumiem, dlaczego tak się mną zajmuje. Zwykle stłuczenie! Już jutro rano, powinnam normalnie chodzić z tym...gównem! (czyt. skarpeta usztywniająca xd)
-To tutaj?- zapytał po czym zatrzymał się pod moim apartamentowcem.
-Tak, dziękuję. I przepraszam, że musiałeś ze mną być cały ten czas w szpitalu.
-Zrobiłem to, bo chciałem- uśmiechnął się.-I tak szpital to mój drugi dom.
-Aaa... Może wejdziesz do mnie na chwilkę?- zapytałam z nadzieją.
-Ymm... Jasne, bardzo chętnie.
Obszedł auto dookoła i otworzył mi drzwi, które uniosły się do góry. Odpiął mnie z pasów i wziął na ręce. Zaśmiałam się, a następnie wyjęłam klucze z torebki. Weszliśmy do windy, a gdy zatrzymaliśmy się a moim 16 piętrze odkluczyłam apartament i weszliśmy do środka.
-Wiesz, że tak się robi gdy para młoda bierze ślub?- zapytał się.
-Tak, wiem- zaśmiałam się i spojrzałam mu głęboko w oczy. Momentalnie spoważniałam. On uczynił to samo. Odległość między nami zaczęła się zmniejszać. Leon kopnął białe drzwi nogą. Chciałam tego. Chciałam poczuć smak jego ust. Serce pulsowało mi jak oszalałe, nie mogłam się powstrzymać. Wreszcie stało się, zmniejszyłam odległość nas dzielącą do zera. Pocałowaliśmy się bardzo namiętnie, a zarazem delikatnie. Poczułam miliony motyli w brzuchu. Mmm, to było takie piękne. Całował bosko. Zdałam sobie sprawę, że przecież nie wiem, czy on w ogóle kogoś ma. Przerwałam pocałunek. 
Cholera, Castillo, ty go prawie nie znasz!
******************************************************************************************
DAM DAM DAM! 
Szczerze? Rozdział nie koniecznie mi się podoba, za dużo dialogów i wgl...
 Nie lubię pisać w ten sposób. Ale chciałam jak najszybciej stworzyć trójeczkę, do tego lekko przyśpieszyłam akcję ^^
Czy ten pocałunek będzie dla nich coś znaczył? Buahaha, to będzie dla was szok :)
Kostka Vilu? ,,Mały" dyskomfort dla modelki ^^ Trudno się mówi :>

Z next'em MOŻE wyrobię się do świąt :)
Zapraszam do odwiedzenia nowej zakładki! :*
xx






wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 2: Napięty grafik

Znalazłam się w lesie. Uciekałam przed czymś... Ale przed czym? Wszędzie widziałam tylko rządne krwi oczy drapieżników. Przyśpieszyłam biegu i niespodziewanie potknęłam się o wystającą gałąź olbrzymiego drzewa. Syknęłam z bólu:
-Ała, to boli!
-Pomogę ci, spokojnie- usłyszałam melodyjny męski głos. Podniosłam głowę, by zobaczyć mojego wybawcę. Niestety założył kaptur na głowę uniemożliwiając mi w ten sposób podgląd na siebie.-Ból zaraz minie...
-Jak to zrobisz?- w odpowiedzi pocałował mnie lekko.- Co... co ty robisz?! 
-Tylko...
 So love me like you do, lo-lo-love me like you do...

Obudził mnie dzwonek telefonu- refren ,,Love me like you do". Spojrzałam na wyświetlacz- ach tak, moja menadżerka- Greta Rods. W rzeczywistości jej nazwisko brzmi Rödsenberg, gdyż jej rodzina pochodzi z Niemiec. Greta uprościła je przylatując do Stanów, chcąc uniknąć problemów ze swoją tożsamością. 
Przetarłam oczy i spojrzałam zaspana na budzik: dochodziła siódma. Kochana, dzięki za taką "miłą" pobudkę.
Odebrałam połączenie i ziewnęłam przeciągle.
-Błagam, tylko nie mów, że cię obudziłam!-jakie "miłe" powitanie... Ta kobieta umie wrzasnąć!
-Dobrze wiesz Greto, że nie należę do porannych ptaszków- prychnęłam.-O co chodzi, że już mnie zrywasz na nogi?
-Pamiętaj, że masz dziś spotkanie z Davidem i podpisujecie umowę!
-Boże, Greta ja o wszystkim doskonale pamiętam! Kwadrans przed pierwszą- powiedziałam z akcentem Alberta Lucox. Menedżerka westchnęła.
-Boga w to nie mieszaj! Nie spóźnij się tylko!-rzuciła i zerwała połączenie. 
Zaśmiałam się pod nosem. Blondynka zawsze była przekonana, że bez niej niczego nie potrafiłabym zrobić; jeszcze rok temu dzwoniła do mnie przypominając bym kupiła pomidory... POMIDORY! Na szczęście teraz jest już z nią lepiej. Dużo lepiej.
Pewna, że już nie zasnę, narzuciłam puszysty, wiśniowy szlafrok i zeszłam na dół, do kuchni. Tam nalałam sobie wody plastrem cytryny i wypiłam napój do dna. Z uśmiechem na twarzy chwyciłam swojego złoto-białego iPhone i sprawdziłam nowe wiadomości. Mojej uwadze nie umknął "unknow", którego niestety, aż za dobrze znam. Banan od razu zszedł z mojej twarzy. Otworzyłam folder i odetchnęłam z ulgą; od wczorajszego wieczora nic nie napisał. Może da sobie spokój? Oby.
Wbiegłam na górę i przebrałam się w strój do biegania od Nike. Pogoda dziś nie najlepsza, więc założyłam dodatkowo nieprzemakalną kurtkę, również od tej firmy.Włosy związałam w kucyka, a nogi nakryłam Nike Roshe Run w odcieniu czerni i błękitu. Zbiegłam ponownie na dół i zamknęłam apartament. Zjeżdżając windą włożyłam do uszu słuchawki i puściłam ulubione kawałki. Gdy winda się zatrzymała, wybiegłam z niej i udałam się w stronę Central Parku, tam zaczęłam rozgrzewkę, a następnie swój trening.

***

Wyszłam z pod prysznica i owinęłam swoje ciało beżowym ręcznikiem. Nucąc pod nosem Don't nałożyłam balsam waniliowy i udałam się do garderoby. Wzrokiem szukałam odpowiedniego stroju- temperatura +1C nie daje zbyt wielu możliwości. Po kilkudziesięciu minutach (jak ten czas szybko leci!) wybrałam czarne, skórzane spodnie, biały top z nadrukiem I'm number one i pudrową marynarkę dla złagodzenia stylizacji. W kuchni zjadłam sałatkę i zadzwoniłam do swojego prawnika.
-Mecenas David Rocher, w czym mogę pomóc?- usłyszalam jego głos po drugiej stronie.
-Hej David, tu Castillo. Dzwonię, aby się dowiedzieć o której spotykamy się pod siedzibą Prady.-przygryzlam delikatnie wargę. Ten włoski dom mody główne centrum posiada w Mediolanie, w Big Apple ma tylko amerykański oddział.
-Nie zawracaj sobie o to głowy. Podjadę pod ciebie o 12, pasuje?
-Nie rób sobie kłopotu, mam własne auto...
-I co z tego? Trzeba ratować środowisko- zaśmiał się.- Bądź gotowa w południe

***

Patrzę na zegarek. Fuck, cztery minuty. Pośpiesznie psikam się Daisy od Marca Jacobsa i zakładam czarny, rozszklony płaszczyk od  Chanel oraz klasyki na platformie Laboutina. W pioronującym czasie (oraz z trudem przez te cholerne, ale kochane szpilki) wbiegam do windy i klnę pod nosem.
-Wiesz laleczko, że tak nieładnie?- podskoczyłam ze strachu. W rogu stał (zapewne rozpieszczony przez cholernie bogatych rodziców) smarkacz, który bez skrupułów gapił się na moje cycki. Odchrząknęłam znacząco.
-Lepiej zmykaj do przedszkola, chłopczyku- zeknęłam na zegar na ścianie. Minuta.
- Mam już 15 lat laleczko!- oburzył się. W między czasie drzwi rozsunęły się. Poprawiłam ubranie i wyszłam szybkim krokiem.- Fajne balony!- usłyszałam w tle i pokazałam środkowy palec bachorowi.
Ku mojemu zdziwieniu wraz z moim wyjściem z wieżowca podjechał David swoim czerwonym Rolls Roycem. Wyszedł z auta i pocałował mnie w polik. Spojrzałam na niebo- było szare, w każdej chwili mogła spaść ulewa. Temperatura też znacznie spadła. Daję głowę, że jest na minusie. Rocher otworzył mi drzwi i ruszyliśmy w kierunku siedziby Prady.
***

-To już ostatni podpis?- spytałam przerywając ciszę. Jedynie krople deszczu waliły w.ogromne szyby.
-Tak, jak najbardziej... może mają państwo ochotę na omówienie szczegółow przy pysznej kawie z automatu?
-Bardzo chętnie, aczkolwiek życie prawnika trwa 25 godzin na dobę- zaśmiał się David.- Muszę jeszcze odwieźć Violettę...
-Ale David, wezmę taksówkę, spokojnie-uśmiechnelam się a Rocher posłał mi przepraszajace spojrzenie. Szybko uścisnął dłoń Alberta, a mnie pocałował w czoło i zniknął za drzwiami. Lucox zadzwonił do sekretarki i już chwilę później karmelowa latte stała przede mną.
-Masz jakieś pytania w związku z umową?-pokrecilam głową.
-Rocher wszystko mi wyjaśnił-uśmiechnelam się delikatnie.-Ale możesz Albercie wszystko powtórzyć.
-Dobrze zatem sprawa oczywista. Mamy już komplet modelek, wszystkie 43 pójdziecie w pokazie wiosna/lato za trzy tygodnie. Wiem, że czasu jest mało, ale starczy go nam na przymiarki, osiem prób i jedną generalną. Tyleże będziemy mieć napięty grafik-upił łyk swojej espresso.- Zdjęcia odbędą się dzień później po pokazie. Przy nich udzielicie się w fashion.tv. Hmm... Co jeszcze... A! Klauzula sumienia, amnezja jest oczywista, jesteście pokryte ubezpieczeniem itd... Wszystko jasne?
-Jak słońce-dopiłam latte do końca.
-A! Nie możesz przytyć więcej niż osiem dekagramów, trzy milimetry w pasie i... Ile masz w biuście?
-80
-Planujesz ciążę w najbliższych 22. dniach?- zaśmiałam się, ale v-ce był śmiertelnie poważny.-Odpowiedz.
-Nie, oczywiście, że nie!... Nawet faceta nie mam!
-Przypilnuj, aby nie było wpadki.. I pilnuj biustu. Za żadne skarby nie może urosnąć. Zmaleć tak, urosnąć nie.-powtórzył.
-Dobrze, będę pamiętać-podniosłam ręce w geście obronnym, a po chwili poderwałam się z miejsca.-Będę już się zbierać...
Kiedy byłam przy drzwiach dobiegł mnie jego głos:
-Słyszałem o twojej przeszłości i nie życzę sobie jakichkolwiek afer narkotykowych-syknął. Wzięłam głęboki wdech. W odpowiedzi trzasnęłam drzwiami z całej siły.

**********************************************
Dwójeczka pisana częściowo na telefonie. 
Vils zła, że szef wypomina jej błędy z przeszłości... Kto jeszcze o nich wie? Czy Lucox będzie tolerował takie trzaskanie drzwiami xd? Buahaha, tajemnica ^^
To moje BOOM postanowiłam przełożyć na trójeczkę^^ już na początku świat Vilu zawali się O.o i poznacie kilku nowych bohaterów. Błędy poprawię, tak szybko jak to możliwe
xx
PS Mam nadzieję, że nazwisko Alberta czytacie poprawnie- Lusą- z francuskiego ;)