-Nie przychodź więcej, to na marne. Straciłeś ją, zrozum... zapomnij o mojej córce, a wyjdzie wam to na dobre- trzasnął drzwiami.
-Ale co się stało?! Ja ją kocham!-krzyczał. Pan Castillo tylko prychnął pod nosem i pozostawił zagubionego chłopaka samego.
Musiała wrócić, dla swojej córki. Dla córki tego idioty, który nawet nie wiedział o jej istnieniu. Dla idioty, który nadal ją kochał, a ona głęboko zraniona także nie mogła o nim zapomnieć.
-I nie da się nic zrobić?- spytała powstrzymując łzy.
-Jeśli chce pani, by córka przeżyła potrzebna jest wyjątkowo skomplikowana operacja. Ja się jej nie podejmę, jedynie w klinice kardiochirurgicznej w Londynie takie przeprowadzają...
Kobieta wzięła głęboki wdech. Czas stawić czoło lękom. Czas powrócić do Anglii.
***
-Mogłaś uprzedzić, że przyjeżdżasz, Odebrałbym was z lotniska- lamentował German wnosząc walizki do domu.
-Oj tato, nie chciałam robić ci problemu- położyła śpiącą Isabell na kanapę, pocałowała w czółko i przykryła kocem.
-Na długo przyjechałyście?- ciągnął nie wiedząc o chorobie wnuczki. Violetta milczała, jak mu to powiedzieć?- Kochanie... Co się stało? Od tak nie przyjechałabyś tutaj, wiesz dobrze, że Leon tu...
-Tato- przerwała mu.- Doskonale zdaję sobie sprawę, że stojąc w kolejce w piekarni mogę natknąć się na niego, ale mam wyraźny powód.
Mężczyzna zrobił herbatę i przeszli do stolika.
-Córciu, powiedz wreszcie co się dzieje, umieram z trwogi!
-Isabell, ona...- zadrżały usta, polały jej się łzy.- Musi mieć operację serca- łkała. Ojciec wyraźnie zmartwiony przytulił ją do siebie. Jego jedyna, ukochana wnuczka...- Prawdopodobnie niewydolność serca, gdybym nie zabrała jej na badania, pewnie byłoby już za późno- mówiła wtulona w ojcowską koszulę.- Mdlała w przedszkolu, miewała duszności, bolało ją w klatce. Myślałam, że to jakiś wirus, ale morfologia nie była pozytywna, holter i ec...
-Cii, kochanie, będzie dobrze- pocieszał ją.-Połóż się spać, miałaś ciężką podróż, później porozmawiamy. Już cii, będzie dobrze- ucałował córkę, która położyła się obok dziewczynki i zaraz zasnęła. Zdał sobie sprawę, że przyjechały tu do specjalistycznej kliniki kardiochirurgicznej, jedynej tak zaawansowanej na świecie. Wiedział też, że pracuje tam Verdas, jako jeden z najlepszych specjalistów. Violetta nie miała o tym pojęcia.
Spojrzał na swoje pokolenie- córkę i wnuczkę. Były do siebie takie podobne, a jednak Isabell miała w sobie coś z Verdasa. Uśmiechnął się pod nosem i przykrył starszą kocem.
-Kocham was- szepnął i ucałował obie w czoło.
-Szybciutko kochanie, bo się spóźnimy- uśmiechnęła się.
-Mamusiu, a cy to będzie bolało?- spytała zakładając kapelusik na główkę.
-Oj, Bella. Oczywiście, że nie. Będziesz wtedy spała, wiesz? A ja będę koło ciebie- ucałowała jej rączkę.
-I nie zostawis mnie?
-Nigdy, skarbeńku. Nigdy...
-No chodźcie dziewczyny, podrzucę was- wtrącił się dziadek. Mała zaraz wskoczyła mu na ręce i rodzina udała się w stronę auta.
-Mamusiu, a kiedy będę mogła wrócić do przedskola?
-Nie wiem dokładnie, musimy spytać się doktora. Ale myślę, że nie dłużej niż miesiąc. Będziesz miała łącznie takie trzymiesięczne wakacje- mała potaknęła nie wiedząc czym jest miesiąc.
-A będę mogła bawić się Natalią?- wskazała na swoją ulubioną lalkę.
-Oczywiście, jeśli tylko pan doktor pozwoli. A pozwoli na pewno.
Dziewczynka zarechotała, ale jak to bywa w tym wieku ciągnęła dalej:
-Długo jesce?
-Kilka minutek, już niedaleko- odpowiedział German prowadząc auto. Mała zadawała cały czas pytania, opowiedziała po raz setny historię, jak to Natalia jej zginęła, aż wreszcie dojechali do kliniki. Violetta podeszła do recepcji i potwierdziła przybycie.
-Sala numer 116 na oddziale dziecięcym- podała pielęgniarka uśmiechając się do małej.- Operacja odbędzie się za kilka dni, wcześniej musimy zbadać Isabell czy nie ma żadnych przeciwwskazań.
-Dobrze, dziękujemy bardzo- odpowiedziała jej mama, po czym zwróciła się do swojego ojca- My już sobie poradzimy, tato. Możesz nas jutro odwiedzić
-Kochanie, ale chyba wrócisz na noc?
-Tak, tato. Wrócę- skłamała. I odeszła z córką w stronę oddziału dziecięcego. Sala 116 była jednoosobowa, zrobiona pod dziewczęcy styl. Nic dziwnego, to bogata placówka, stać ich na to. Ściany w kolorze pudrowym z białymi, szpitalnymi meblami. W kącie znajdowała się pufa, a w około dużo pluszaków i innych wszelkich zabawek.
-Mamusiu! Ale cadersko!- klasnęła w rączki dziewczynka. Jej mama zaśmiała się:
-Tak, czadersko- położyła torbę z rzeczami Belli pod łóżko i pogłaskała małą po główce.- Za chwilkę przyjdzie twój lekarz. Przedstawi się, powie także wszystko co i jak. Okay?- wyciągnęła ręce do córki.
-Okay!- pisnęła przybijając ,,piątkę" rodzicielce. Violetta zabrała się za gilgotanie pociechy, obie śmiały się jak szalone rzucając na łóżko. W tym momencie do sali wszedł lekarz prowadzący małej Castillo. Odchrząknął, a dziewczyny zdziwione opamiętały się.
-Nazywam się Olivier Kought, jestem twoim lekarzem prowadzącym- uśmiechnął się. Był to na oko mężczyzna 40 letni, z ułożonymi, już lekko siwymi włosami, drobny, ale z wielkimi umiejętnościami.- Jak się masz w swoim pokoju? Podoba ci się?
-Tak!- pisnęła.- CA-DER-SKO!
I zaczęła się śmiać, a wraz z nią Kought i Violetta.
-To super... mógłbym z panią porozmawiać? Na osobności?
-Tak, oczywiście. Kochanie, będę tu za drzwiami. Za chwilę wrócę-i wyszła z doktorem na korytarz, kiedy Isabell zaczęła bawić się Natalią.
-Dziś daję paniom spokój, a jutro dokładnie przebadamy małą. Jeśli nie będzie przeciwwskazań operacja odbędzie się za dwa-trzy, góra cztery dni. To ogólnie, ma pani jakieś pytania?
- Ile będzie trwała operacja?
- To zależy czy w trakcie nie wystąpią żadne problemy- Violetta wytrzeszczyła oczy.- Ale to naprawdę dzieje się bardzo bardzo rzadko. Przewidywany czas to 5-6 godzin.
-A jeśli nie wystąpią po niej żadne powikłania, kiedy Isabell będzie mogła wrócić do domu?
- Myślę, że wtedy potrwa to z trzy tygodnie
Castillo porozmawiała jeszcze z Olivierem, kiedy na koniec zapytał:
- Potrzebujemy jeszcze zgody i badań ojca dziewczynki, mogłaby pani go o tym zawiadomić?
Szatynce zrobiło się duszno. Leon Leon Leon. Leon Leon Leon. W rytm jego imienia biło jej serce. Nagle poczuła się słabo, zaczęła mieć mroczki przed oczami- po chwili zsunęła się po ścianie. Nieprzytomna.
-Co się stało?- spytała słabo widząc siedzącego przy niej lekarza- Gdzie ja jestem? Gdzie Bella?
-Spokojnie... Proszę to połknąć- podał jej białą pigułkę i plastikowy kubeczek z wodą. Kobieta uczyniła jak jej kazał, a mężczyzna kontynuował- Zemdlała pani.
-Ale ja...
-To pewnie ze stresu. Pobraliśmy pani krew na cito. Cukier w normie, erytrocyty, leukocyty także. Wszystko w porządku, musi pani tylko odpocząć i się nie stresować... Isabell jest obecnie w świetlicy, bawi się pod opieką pielęgniarki. Zaraz ma przyjść do nich ,,pan Zabawaba"- zaśmiał się pod nosem.- a pani, Violetto, proszę poczekać tu aż kroplówka spłynie
Przytaknęła, a Olivier wyszedł z pomieszczenia. Wtedy Castillo uważnie rozejrzała się po pokoju. Był to chyba pokój lekarski. Tablica z grafikiem, dyplomy, duży stół, fotele... Szatynka wiedziała, że nie umie tu tak leżeć bezczynnie, wstała więc i ciągnąc za sobą kroplówkę chodziła po pokoju. Zatrzymała się przy grafiku i ciekawska przeczytała chwilę. Migały jej różne nazwiska, ale jedno przykuło jej uwagę. L. Verdas. Czy to możliwe? Nie, to nieprawdopodobne, to się nie może dziać! Co prawda Leon studiował medycynę... Ale... Nie! To pomyłka! Może jego młodsza siostra Lena poszła w ślady brata i również poszła na studia kardiochirurgiczne? Co prawda Violetta nigdy nie poznała dziewczyny, gdyż była w internacie w Szwajcarii, ale dużo o niej słyszała. Lubiła naukę, biologię, ... Tak to musi być Lena.
-Nie denerwuj się, już nigdy nie spotkasz tego dupka- powtarzała do siebie, żeby negatywne emocje spuściły z tonu.- To Lena, nie Leon. Lena, do cholery!- walnęła w tablicę. Violetta, ogarnij się. Idź zobacz co u córki~przeszło jej przez głowę. Wzięła głęboki wdech i skierowała się w stronę sali córki. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Łóżko było puste, zastała tam jedynie salową poprawiającą zasłony. Widząc zdezorientowaną kobietę sprostowała szybko:
-Panienka Castillo jest jeszcze na świetlicy, właśnie kończy się występ pana ,,Zabawaby"
-Kogo?- zrobiła krok w jej stronę.
-Co tydzień do dzieciaków przychodzi zabawnie przebrany lekarz, pan...
-Czyli mam szukać mojej córki w świetlicy- przerwała salowej.- Gdzie to?
-Musi pani zjechać na parter, a następnie prosto korytarzem. Będą to drzwi po lewo z numerem 7. Z resztą domyśli się pani, jest tam powywieszanych dużo malunków dzieciaków
-Sala numer 116 na oddziale dziecięcym- podała pielęgniarka uśmiechając się do małej.- Operacja odbędzie się za kilka dni, wcześniej musimy zbadać Isabell czy nie ma żadnych przeciwwskazań.
-Dobrze, dziękujemy bardzo- odpowiedziała jej mama, po czym zwróciła się do swojego ojca- My już sobie poradzimy, tato. Możesz nas jutro odwiedzić
-Kochanie, ale chyba wrócisz na noc?
-Tak, tato. Wrócę- skłamała. I odeszła z córką w stronę oddziału dziecięcego. Sala 116 była jednoosobowa, zrobiona pod dziewczęcy styl. Nic dziwnego, to bogata placówka, stać ich na to. Ściany w kolorze pudrowym z białymi, szpitalnymi meblami. W kącie znajdowała się pufa, a w około dużo pluszaków i innych wszelkich zabawek.
-Mamusiu! Ale cadersko!- klasnęła w rączki dziewczynka. Jej mama zaśmiała się:
-Tak, czadersko- położyła torbę z rzeczami Belli pod łóżko i pogłaskała małą po główce.- Za chwilkę przyjdzie twój lekarz. Przedstawi się, powie także wszystko co i jak. Okay?- wyciągnęła ręce do córki.
-Okay!- pisnęła przybijając ,,piątkę" rodzicielce. Violetta zabrała się za gilgotanie pociechy, obie śmiały się jak szalone rzucając na łóżko. W tym momencie do sali wszedł lekarz prowadzący małej Castillo. Odchrząknął, a dziewczyny zdziwione opamiętały się.
-Nazywam się Olivier Kought, jestem twoim lekarzem prowadzącym- uśmiechnął się. Był to na oko mężczyzna 40 letni, z ułożonymi, już lekko siwymi włosami, drobny, ale z wielkimi umiejętnościami.- Jak się masz w swoim pokoju? Podoba ci się?
-Tak!- pisnęła.- CA-DER-SKO!
I zaczęła się śmiać, a wraz z nią Kought i Violetta.
-To super... mógłbym z panią porozmawiać? Na osobności?
-Tak, oczywiście. Kochanie, będę tu za drzwiami. Za chwilę wrócę-i wyszła z doktorem na korytarz, kiedy Isabell zaczęła bawić się Natalią.
-Dziś daję paniom spokój, a jutro dokładnie przebadamy małą. Jeśli nie będzie przeciwwskazań operacja odbędzie się za dwa-trzy, góra cztery dni. To ogólnie, ma pani jakieś pytania?
- Ile będzie trwała operacja?
- To zależy czy w trakcie nie wystąpią żadne problemy- Violetta wytrzeszczyła oczy.- Ale to naprawdę dzieje się bardzo bardzo rzadko. Przewidywany czas to 5-6 godzin.
-A jeśli nie wystąpią po niej żadne powikłania, kiedy Isabell będzie mogła wrócić do domu?
- Myślę, że wtedy potrwa to z trzy tygodnie
Castillo porozmawiała jeszcze z Olivierem, kiedy na koniec zapytał:
- Potrzebujemy jeszcze zgody i badań ojca dziewczynki, mogłaby pani go o tym zawiadomić?
Szatynce zrobiło się duszno. Leon Leon Leon. Leon Leon Leon. W rytm jego imienia biło jej serce. Nagle poczuła się słabo, zaczęła mieć mroczki przed oczami- po chwili zsunęła się po ścianie. Nieprzytomna.
-Co się stało?- spytała słabo widząc siedzącego przy niej lekarza- Gdzie ja jestem? Gdzie Bella?
-Spokojnie... Proszę to połknąć- podał jej białą pigułkę i plastikowy kubeczek z wodą. Kobieta uczyniła jak jej kazał, a mężczyzna kontynuował- Zemdlała pani.
-Ale ja...
-To pewnie ze stresu. Pobraliśmy pani krew na cito. Cukier w normie, erytrocyty, leukocyty także. Wszystko w porządku, musi pani tylko odpocząć i się nie stresować... Isabell jest obecnie w świetlicy, bawi się pod opieką pielęgniarki. Zaraz ma przyjść do nich ,,pan Zabawaba"- zaśmiał się pod nosem.- a pani, Violetto, proszę poczekać tu aż kroplówka spłynie
Przytaknęła, a Olivier wyszedł z pomieszczenia. Wtedy Castillo uważnie rozejrzała się po pokoju. Był to chyba pokój lekarski. Tablica z grafikiem, dyplomy, duży stół, fotele... Szatynka wiedziała, że nie umie tu tak leżeć bezczynnie, wstała więc i ciągnąc za sobą kroplówkę chodziła po pokoju. Zatrzymała się przy grafiku i ciekawska przeczytała chwilę. Migały jej różne nazwiska, ale jedno przykuło jej uwagę. L. Verdas. Czy to możliwe? Nie, to nieprawdopodobne, to się nie może dziać! Co prawda Leon studiował medycynę... Ale... Nie! To pomyłka! Może jego młodsza siostra Lena poszła w ślady brata i również poszła na studia kardiochirurgiczne? Co prawda Violetta nigdy nie poznała dziewczyny, gdyż była w internacie w Szwajcarii, ale dużo o niej słyszała. Lubiła naukę, biologię, ... Tak to musi być Lena.
-Nie denerwuj się, już nigdy nie spotkasz tego dupka- powtarzała do siebie, żeby negatywne emocje spuściły z tonu.- To Lena, nie Leon. Lena, do cholery!- walnęła w tablicę. Violetta, ogarnij się. Idź zobacz co u córki~przeszło jej przez głowę. Wzięła głęboki wdech i skierowała się w stronę sali córki. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Łóżko było puste, zastała tam jedynie salową poprawiającą zasłony. Widząc zdezorientowaną kobietę sprostowała szybko:
-Panienka Castillo jest jeszcze na świetlicy, właśnie kończy się występ pana ,,Zabawaby"
-Kogo?- zrobiła krok w jej stronę.
-Co tydzień do dzieciaków przychodzi zabawnie przebrany lekarz, pan...
-Czyli mam szukać mojej córki w świetlicy- przerwała salowej.- Gdzie to?
-Musi pani zjechać na parter, a następnie prosto korytarzem. Będą to drzwi po lewo z numerem 7. Z resztą domyśli się pani, jest tam powywieszanych dużo malunków dzieciaków
-Dziękuję- powiedziała szybko i wyszła z pomieszczenia.
Szła drogą wskazaną przez salową, wcisnęła guzik przywołujący windę i czekała, aż przyjedzie. Nie mogła wybić sobie z głowy Verdasa, cała była przez niego roztargniona. Pewna cześć niej chciała zapomnieć o nim, o jego powalającym uśmiechu, wyglądzie, charakterze, jego trosce o ukochaną i co najważniejsze... o jego miłości do niej. Doprawdy nie rozumiała dlaczego ją zdradził. Co takiego złego mu zrobiła?
Cała w skowronkach wbiegła do jego bloku. Miała w torebce pierwsze USG ich wspólnego dziecka, była pełna nadziei, że ucieszy tym swojego chłopaka. Co z tego, że są młodzi, dadzą sobie radę. Zawsze była optymistką, wesołą i pełną energii, wierzyła, że będzie dobrze. Pora była dosyć wczesna, ale Violetta nie mogła dłużej czekać. Przyleciała do niego prosto z kliniki, bo ich wykłady tak ze sobą kolidują, iż spotkaliby się dopiero za trzy dni, wieczorem. To o trzy dni za dużo, tak twierdziła szatynka. Szybko weszła po schodach i bez pukania (nawyk) weszła do jego mieszkania.
-Leon!- krzyknęła nie widząc go. Nie usłyszała odpowiedzi. Powtórzyła głośniej-Kochanie!
Nadal brak odzewu.
-Leon, ty śpiochu!- mówiła śmiejąc się i idąc w stronę jego sypialni.- Nawet nie uwierzysz, co się stało...
Otworzyła drzwi. Leżał na łóżku przykryty kołdrą.
-Kotek, wstawaj!- pochyliła się nad nim. Nagle poczuła woń damskich perfum. Odsłoniła rąbek pościeli. Długie, blond włosy były rozwalone na poduszce. Castillo zakryła usta dłonią, a owa dziewczyna przetarła oczy:
-Leoś? Już wróciłeś?- zaśmiała się. Otworzyła oczy i za chwilę je wytrzeszczyła tak samo jak Violetta.
-Kim jesteś?- spytała.
-Raczej ja powinnam zadać ci to pytanie- odpowiedziała szatynka. Nie wytrzymała, łzy polały jej się po twarzy. Szybko się podniosła i opuściła pokój. Po chwili wróciła się i wrzasnęła -Nie wierzę! On... Wy... Nienawidzę tego gnoja. Przekaż ,,Leosiowi", że z nami koniec! ...Niech się pieprzy...
Zdezorientowana kobieta nie powiedziała ani słowa, nie rozumiała zaistniałej sytuacji. Z kolei łzy Violetty nie dawały spokoju, płynęły jak oszalałe. Leon? Ten Leon, z którym zamierzali stworzyć rodzinę? Z którym chciała być do końca życia?! Życie straciło sens, kawałek jej został zrównany z ziemią. Kawałek, którym był Leon...
Otrząsnęła się, a sprawcą były drzwi windy. Weszła szybko do środka i wcisnęła odpowiedni guzik.
Szła drogą wskazaną przez salową, wcisnęła guzik przywołujący windę i czekała, aż przyjedzie. Nie mogła wybić sobie z głowy Verdasa, cała była przez niego roztargniona. Pewna cześć niej chciała zapomnieć o nim, o jego powalającym uśmiechu, wyglądzie, charakterze, jego trosce o ukochaną i co najważniejsze... o jego miłości do niej. Doprawdy nie rozumiała dlaczego ją zdradził. Co takiego złego mu zrobiła?
Cała w skowronkach wbiegła do jego bloku. Miała w torebce pierwsze USG ich wspólnego dziecka, była pełna nadziei, że ucieszy tym swojego chłopaka. Co z tego, że są młodzi, dadzą sobie radę. Zawsze była optymistką, wesołą i pełną energii, wierzyła, że będzie dobrze. Pora była dosyć wczesna, ale Violetta nie mogła dłużej czekać. Przyleciała do niego prosto z kliniki, bo ich wykłady tak ze sobą kolidują, iż spotkaliby się dopiero za trzy dni, wieczorem. To o trzy dni za dużo, tak twierdziła szatynka. Szybko weszła po schodach i bez pukania (nawyk) weszła do jego mieszkania.
-Leon!- krzyknęła nie widząc go. Nie usłyszała odpowiedzi. Powtórzyła głośniej-Kochanie!
Nadal brak odzewu.
-Leon, ty śpiochu!- mówiła śmiejąc się i idąc w stronę jego sypialni.- Nawet nie uwierzysz, co się stało...
Otworzyła drzwi. Leżał na łóżku przykryty kołdrą.
-Kotek, wstawaj!- pochyliła się nad nim. Nagle poczuła woń damskich perfum. Odsłoniła rąbek pościeli. Długie, blond włosy były rozwalone na poduszce. Castillo zakryła usta dłonią, a owa dziewczyna przetarła oczy:
-Leoś? Już wróciłeś?- zaśmiała się. Otworzyła oczy i za chwilę je wytrzeszczyła tak samo jak Violetta.
-Kim jesteś?- spytała.
-Raczej ja powinnam zadać ci to pytanie- odpowiedziała szatynka. Nie wytrzymała, łzy polały jej się po twarzy. Szybko się podniosła i opuściła pokój. Po chwili wróciła się i wrzasnęła -Nie wierzę! On... Wy... Nienawidzę tego gnoja. Przekaż ,,Leosiowi", że z nami koniec! ...Niech się pieprzy...
Zdezorientowana kobieta nie powiedziała ani słowa, nie rozumiała zaistniałej sytuacji. Z kolei łzy Violetty nie dawały spokoju, płynęły jak oszalałe. Leon? Ten Leon, z którym zamierzali stworzyć rodzinę? Z którym chciała być do końca życia?! Życie straciło sens, kawałek jej został zrównany z ziemią. Kawałek, którym był Leon...
Otrząsnęła się, a sprawcą były drzwi windy. Weszła szybko do środka i wcisnęła odpowiedni guzik.
***
Co kilka dni odwiedzał chore dzieci w szpitalnej świetlicy przebrany za pana ,,Zabawabę". Kochał to. Swoją pracę, oraz te odwiedziny u maluchów. Ich uśmiechy i chichy były świetną rekompensatą za pracę przy stole. Przebrany w fikuśny strój, burzę loków, zabawne okulary i szal boa na szyi bawił się świetnie z dziećmi.
-No, kochani już wystarczy tych figli- pogoniła ich pielęgniarka. Dzieci wydały smutne ,,cooo?" i odprowadzane zaczęły wracać do swoich sal.
Uwagę Leona podczas zabawy zwróciła jedna mała dziewczynka. Kogoś mu przypominała, ta jej burza włosów, śliczna buzia, a nawet pewne ruchy. Tą wyjątkową dziewczynkę, która chwyciła go za serce postanowił sam odprowadzić do sali.
-Mała, jak masz na imię?- spytał, gdy inne dzieci wychodziły.
-Isabell. Ale mamusia mówi mi cęsto Bella- zarumieniła się.
-A mógłbym cię, Bello, odprowadzić do twojej sali?- dziewczynka odpowiedziała pozytywnie i przybiła mu piątkę.-Tylko zaczekaj sekundkę, przebiorę się okay?
-Okay!- klasnęła w dłonie i zaczęła bawić się Natalią. Już po kilku chwilach stanął przed nią Leon, ubrany w błękitną koszulę z rozpiętymi dwoma guzikami, oraz oczywiście- białym kitlem.
-To idziemy kruszynko. Która sala, pamiętasz?
-Na górze, nie wiem jaki numer, ale znam drzwi- ponownie uroczo zarechotała.
Szatyn złapał jej rączkę i jako ostatni wyszli z świetlicy. Musieli iść powoli, a raczej mężczyzna musiał zważywszy na małe jeszcze nóżki Isabell.
-A panie Zabawabo...-chciała zacząć rozmowę, ale Verdas jej przeszkodził:
-Jak zdejmuję kostium jestem Leonem, lekarzem w tej klinice- poczochrał ją po włoskach.
-Ahaaa... Leoooon?
-Tak?
-A mas zonę?- mężczyzna zawahał się.
-Nie, nie mam- ale cztery lata temu mogłem mieć... chciał dodać lecz ugryzł się w język.- A czemu pytasz?
-Bo nie rozumiem, dlacego taki miły pan nie ma zony- naburmuszyła się.- To niesprawiedliwe!
Verdas zaśmiał się.
-Widzisz, takie jest życie... Los pisze za nas rozdziały, których czasami nie potrafimy zaakceptować lub zrozumieć...- zaczął, lecz widząc, że mała nic nie rozumie postanowił się jej zwierzyć. W końcu to dziecko! I tak nic nie pojmie, nie pomoże. Miał on potrzebę wyżalenia się komuś, a ta mała osóbka mimo swego młodego wieku była na to odpowiednią kandydatką.- Kiedyś, jak zapewne nie było cię jeszcze na świecie spotykałem się z taką przecudowną dziewczyną. Baaardzo ją kochałem i zamierzałem się z nią ożenić. Ale ona nagle z dnia na dzień zniknęła, odcięła się ode mnie, nie chciała mnie znać. Jakbym ją czymś obraził, nie wiem...
-Wies co, Leon?- wtrąciła się Bella.- Zyczę ci, zebyś znalazł taką wieeeelką miłość -rozłożyła rączki, chcąc pokazać jak ogromne miałoby być to uczucie.
-Dzięki mała- poczochrał ją o włoskach, a ta się zaśmiała. Mała wzbudzała u niego wielkie uczucie, jakby skądś ją znał, jakby nie mógł się od niej oderwać. Karcąc się wielce, zaczął ją traktować jak kogoś bliskiego... jak córkę.
Idioto, jej ojciec weźmie cię za pedofila i wpierdoli ci w łeb! ~próbował się opanować, lecz nie mógł. Czekając na windę kręcił ją dookoła dając buziaczki w główkę. Isabell piszczała z zachwytu, była bardzo szczęśliwa, lecz ich sielanka nie trwała zbyt długo. Drzwi windy rozsunęły się, a stojąca w środku kobieta zamarła na ten widok.
Szatyn widząc kąta oka jakąś kobietę przestał kręcić Bellę i obrócił się przodem do Castillo. Tak jak ją, zamurowało go. Oboje patrzyli w swoje oczy niedowierzając, obojgu serce zaczęło szybciej bić. Violetta głośno przełknęła ślinę.
-Mała, jak masz na imię?- spytał, gdy inne dzieci wychodziły.
-Isabell. Ale mamusia mówi mi cęsto Bella- zarumieniła się.
-A mógłbym cię, Bello, odprowadzić do twojej sali?- dziewczynka odpowiedziała pozytywnie i przybiła mu piątkę.-Tylko zaczekaj sekundkę, przebiorę się okay?
-Okay!- klasnęła w dłonie i zaczęła bawić się Natalią. Już po kilku chwilach stanął przed nią Leon, ubrany w błękitną koszulę z rozpiętymi dwoma guzikami, oraz oczywiście- białym kitlem.
-To idziemy kruszynko. Która sala, pamiętasz?
-Na górze, nie wiem jaki numer, ale znam drzwi- ponownie uroczo zarechotała.
Szatyn złapał jej rączkę i jako ostatni wyszli z świetlicy. Musieli iść powoli, a raczej mężczyzna musiał zważywszy na małe jeszcze nóżki Isabell.
-A panie Zabawabo...-chciała zacząć rozmowę, ale Verdas jej przeszkodził:
-Jak zdejmuję kostium jestem Leonem, lekarzem w tej klinice- poczochrał ją po włoskach.
-Ahaaa... Leoooon?
-Tak?
-A mas zonę?- mężczyzna zawahał się.
-Nie, nie mam- ale cztery lata temu mogłem mieć... chciał dodać lecz ugryzł się w język.- A czemu pytasz?
-Bo nie rozumiem, dlacego taki miły pan nie ma zony- naburmuszyła się.- To niesprawiedliwe!
Verdas zaśmiał się.
-Widzisz, takie jest życie... Los pisze za nas rozdziały, których czasami nie potrafimy zaakceptować lub zrozumieć...- zaczął, lecz widząc, że mała nic nie rozumie postanowił się jej zwierzyć. W końcu to dziecko! I tak nic nie pojmie, nie pomoże. Miał on potrzebę wyżalenia się komuś, a ta mała osóbka mimo swego młodego wieku była na to odpowiednią kandydatką.- Kiedyś, jak zapewne nie było cię jeszcze na świecie spotykałem się z taką przecudowną dziewczyną. Baaardzo ją kochałem i zamierzałem się z nią ożenić. Ale ona nagle z dnia na dzień zniknęła, odcięła się ode mnie, nie chciała mnie znać. Jakbym ją czymś obraził, nie wiem...
-Wies co, Leon?- wtrąciła się Bella.- Zyczę ci, zebyś znalazł taką wieeeelką miłość -rozłożyła rączki, chcąc pokazać jak ogromne miałoby być to uczucie.
-Dzięki mała- poczochrał ją o włoskach, a ta się zaśmiała. Mała wzbudzała u niego wielkie uczucie, jakby skądś ją znał, jakby nie mógł się od niej oderwać. Karcąc się wielce, zaczął ją traktować jak kogoś bliskiego... jak córkę.
Idioto, jej ojciec weźmie cię za pedofila i wpierdoli ci w łeb! ~próbował się opanować, lecz nie mógł. Czekając na windę kręcił ją dookoła dając buziaczki w główkę. Isabell piszczała z zachwytu, była bardzo szczęśliwa, lecz ich sielanka nie trwała zbyt długo. Drzwi windy rozsunęły się, a stojąca w środku kobieta zamarła na ten widok.
Szatyn widząc kąta oka jakąś kobietę przestał kręcić Bellę i obrócił się przodem do Castillo. Tak jak ją, zamurowało go. Oboje patrzyli w swoje oczy niedowierzając, obojgu serce zaczęło szybciej bić. Violetta głośno przełknęła ślinę.
Leon...
******************************
Owa niespodzianka z okazji 1000. wyświetleń!
Wiem, dla niektórych to bardzo mało, ale dla mnie?
Spełnienie marzeń! Myślę, że OS będzie dosyć ciekawy,
przewiduję dwie, może trzy części.
Jak potoczy się spotkanie po latach? Dowiemy się w drugiej części ^^
Już niedługo (prawdopodobnie w przyszłym tygodniu) dodam kolejny rozdział
A póki co zapraszam do komentowania, zostaw po sobie chociaż kropeczkę ;)
Do kolejnego! Kocham was!
xx