niedziela, 31 maja 2015

One Shot: ,,Stara miłość nie rdzewieje..." cz.I



 Znów tu jest. Po czterech latach latach wróciła do rodzinnego Londynu. Dlaczego w ogóle wyjechała? Sama wstydziła się tego, że tak łatwo się poddała, że uciekła od problemów. Ojciec ją zrozumiał, zaakceptował wyjazd zranionej córki. Często odwiedzał ją i pomagał w Seattle, aż tam uciekła. Gdy cztery lata temu zaszła w ciążę zmartwiła się, miała 21 lat, była w trakcie studiów. Ale ojciec ją wspierał, myślała, że ukochany także. Gdy szła do niego, by przekazać mu nowinę zastał ją szok. W jego łóżku spała jakaś dziewczyna... A wydawali się być tak szczęśliwą parą! Dlatego ze łzami w oczach spakowała walizki i uciekła. Początkowo dzwonił, pisał, nie wiedział co się z nią dzieje. Aż do razu, kiedy po raz setny nachodził jej były dom, German dał mu jasno do zrozumienia:
-Nie przychodź więcej, to na marne. Straciłeś ją, zrozum... zapomnij o mojej córce, a wyjdzie wam to na dobre- trzasnął drzwiami.
-Ale co się stało?! Ja ją kocham!-krzyczał. Pan Castillo tylko prychnął pod nosem i pozostawił zagubionego chłopaka samego.

Musiała wrócić, dla swojej córki. Dla córki tego idioty, który nawet nie wiedział o jej istnieniu. Dla idioty, który nadal ją kochał, a ona głęboko zraniona także nie mogła o nim zapomnieć.

-I nie da się nic zrobić?- spytała powstrzymując łzy.
-Jeśli chce pani, by córka przeżyła potrzebna jest wyjątkowo skomplikowana operacja. Ja się jej nie podejmę, jedynie w klinice kardiochirurgicznej w Londynie takie przeprowadzają...
Kobieta wzięła głęboki wdech. Czas stawić czoło lękom. Czas powrócić do Anglii.

***
-Mogłaś uprzedzić, że przyjeżdżasz, Odebrałbym was z lotniska- lamentował German wnosząc walizki do domu.
-Oj tato, nie chciałam robić ci problemu- położyła śpiącą Isabell na kanapę, pocałowała w czółko i przykryła kocem.
-Na długo przyjechałyście?- ciągnął nie wiedząc o chorobie wnuczki. Violetta milczała, jak mu to powiedzieć?- Kochanie... Co się stało? Od tak nie przyjechałabyś tutaj, wiesz dobrze, że Leon tu...
-Tato- przerwała mu.- Doskonale zdaję sobie sprawę, że stojąc w kolejce w piekarni mogę natknąć się na niego, ale mam wyraźny powód.
Mężczyzna zrobił herbatę i przeszli do stolika.
-Córciu, powiedz wreszcie co się dzieje, umieram z trwogi!
-Isabell, ona...- zadrżały usta, polały jej się łzy.- Musi mieć operację serca- łkała. Ojciec wyraźnie zmartwiony przytulił ją do siebie. Jego jedyna, ukochana wnuczka...- Prawdopodobnie niewydolność serca, gdybym nie zabrała jej na badania, pewnie byłoby już za późno- mówiła wtulona w ojcowską koszulę.- Mdlała w przedszkolu, miewała duszności, bolało ją w klatce. Myślałam, że to jakiś wirus, ale morfologia nie była pozytywna, holter i ec...
-Cii, kochanie, będzie dobrze- pocieszał ją.-Połóż się spać, miałaś ciężką podróż, później porozmawiamy. Już cii, będzie dobrze- ucałował córkę, która położyła się obok dziewczynki i zaraz zasnęła. Zdał sobie sprawę, że przyjechały tu do specjalistycznej kliniki kardiochirurgicznej, jedynej tak zaawansowanej na świecie. Wiedział też, że pracuje tam Verdas, jako jeden z najlepszych specjalistów. Violetta nie miała o tym pojęcia.
Spojrzał na swoje pokolenie- córkę i wnuczkę. Były do siebie takie podobne, a jednak Isabell miała w sobie coś z Verdasa. Uśmiechnął się pod nosem i przykrył starszą kocem.
-Kocham was- szepnął i ucałował obie w czoło.


-Szybciutko kochanie, bo się spóźnimy- uśmiechnęła się.
-Mamusiu, a cy to będzie bolało?- spytała zakładając kapelusik na główkę.
-Oj, Bella. Oczywiście, że nie. Będziesz wtedy spała, wiesz? A ja będę koło ciebie- ucałowała jej rączkę.
-I nie zostawis mnie?
-Nigdy, skarbeńku. Nigdy...
-No chodźcie dziewczyny, podrzucę was- wtrącił się dziadek. Mała zaraz wskoczyła mu na ręce i rodzina udała się w stronę auta.
-Mamusiu, a kiedy będę mogła wrócić do przedskola?
-Nie wiem dokładnie, musimy spytać się doktora. Ale myślę, że nie dłużej niż miesiąc. Będziesz miała łącznie takie trzymiesięczne wakacje- mała potaknęła nie wiedząc czym jest miesiąc.
-A będę mogła bawić się Natalią?- wskazała na swoją ulubioną lalkę.
-Oczywiście, jeśli tylko pan doktor pozwoli. A pozwoli na pewno.
Dziewczynka zarechotała, ale jak to bywa w tym wieku ciągnęła dalej:
-Długo jesce?
-Kilka minutek, już niedaleko- odpowiedział German prowadząc auto. Mała zadawała cały czas pytania, opowiedziała po raz setny historię, jak to Natalia jej zginęła, aż wreszcie dojechali do kliniki. Violetta podeszła do recepcji i potwierdziła przybycie.
-Sala numer 116 na oddziale dziecięcym- podała pielęgniarka uśmiechając się do małej.- Operacja odbędzie się za kilka dni, wcześniej musimy zbadać Isabell czy nie ma żadnych przeciwwskazań.
-Dobrze, dziękujemy bardzo- odpowiedziała jej mama, po czym zwróciła się do swojego ojca- My już sobie poradzimy, tato. Możesz nas jutro odwiedzić
-Kochanie, ale chyba wrócisz na noc?
-Tak, tato. Wrócę- skłamała. I odeszła z córką w stronę oddziału dziecięcego. Sala 116 była jednoosobowa, zrobiona pod dziewczęcy styl. Nic dziwnego, to bogata placówka, stać ich na to. Ściany w kolorze pudrowym z białymi, szpitalnymi meblami. W kącie znajdowała się pufa, a w około dużo pluszaków i innych wszelkich zabawek.
-Mamusiu! Ale cadersko!- klasnęła w rączki dziewczynka. Jej mama zaśmiała się:
-Tak, czadersko- położyła torbę z rzeczami Belli pod łóżko i pogłaskała małą po główce.- Za chwilkę przyjdzie twój lekarz. Przedstawi się, powie także wszystko co i jak. Okay?- wyciągnęła ręce do córki.
-Okay!- pisnęła przybijając ,,piątkę" rodzicielce. Violetta zabrała się za gilgotanie pociechy, obie śmiały się jak szalone rzucając na łóżko. W tym momencie do sali wszedł lekarz prowadzący małej Castillo. Odchrząknął, a dziewczyny zdziwione opamiętały się.
-Nazywam się Olivier Kought, jestem twoim lekarzem prowadzącym- uśmiechnął się. Był to na oko mężczyzna 40 letni, z ułożonymi, już lekko siwymi włosami, drobny, ale z wielkimi umiejętnościami.- Jak się masz w swoim pokoju? Podoba ci się?
-Tak!- pisnęła.- CA-DER-SKO!
I zaczęła się śmiać, a wraz z nią Kought i Violetta.
-To super... mógłbym z panią porozmawiać? Na osobności?
-Tak, oczywiście. Kochanie, będę tu za drzwiami. Za chwilę wrócę-i wyszła z doktorem na korytarz, kiedy  Isabell zaczęła bawić się Natalią.
-Dziś daję paniom spokój, a jutro dokładnie przebadamy małą. Jeśli nie będzie przeciwwskazań operacja odbędzie się za dwa-trzy, góra cztery dni. To ogólnie, ma pani jakieś pytania?
- Ile będzie trwała operacja?
- To zależy czy w trakcie nie wystąpią żadne problemy- Violetta wytrzeszczyła oczy.- Ale to naprawdę dzieje się bardzo bardzo rzadko. Przewidywany czas to 5-6 godzin.
-A jeśli nie wystąpią po niej żadne powikłania, kiedy Isabell będzie mogła wrócić do domu?
- Myślę, że wtedy potrwa to z trzy tygodnie
Castillo porozmawiała jeszcze z Olivierem, kiedy na koniec zapytał:
- Potrzebujemy jeszcze zgody i badań ojca dziewczynki, mogłaby pani go o tym zawiadomić?
Szatynce zrobiło się duszno. Leon Leon Leon. Leon Leon Leon. W rytm jego imienia biło jej serce. Nagle poczuła się słabo, zaczęła mieć mroczki przed oczami- po chwili zsunęła się po ścianie. Nieprzytomna.

-Co się stało?- spytała słabo widząc siedzącego przy niej lekarza- Gdzie ja jestem? Gdzie Bella?
-Spokojnie... Proszę to połknąć- podał jej białą pigułkę i plastikowy kubeczek z wodą. Kobieta uczyniła jak jej kazał, a mężczyzna kontynuował- Zemdlała pani. 
-Ale ja...
-To pewnie ze stresu. Pobraliśmy pani krew na cito. Cukier w normie, erytrocyty, leukocyty także. Wszystko w porządku, musi pani tylko odpocząć i się nie stresować... Isabell jest obecnie w świetlicy, bawi się pod opieką pielęgniarki. Zaraz ma przyjść do nich ,,pan Zabawaba"- zaśmiał się pod nosem.- a pani, Violetto, proszę poczekać tu aż kroplówka spłynie
Przytaknęła, a Olivier wyszedł z pomieszczenia. Wtedy Castillo uważnie rozejrzała się po pokoju. Był to chyba pokój lekarski. Tablica z grafikiem, dyplomy, duży stół, fotele... Szatynka wiedziała, że nie umie tu tak leżeć bezczynnie, wstała więc i ciągnąc za sobą kroplówkę chodziła po pokoju. Zatrzymała się przy grafiku i ciekawska przeczytała chwilę. Migały jej różne nazwiska, ale jedno przykuło jej uwagę. L. Verdas. Czy to możliwe? Nie, to nieprawdopodobne, to się nie może dziać! Co prawda Leon studiował medycynę... Ale... Nie! To pomyłka! Może jego młodsza siostra Lena poszła w ślady brata i również poszła na studia kardiochirurgiczne? Co prawda Violetta nigdy nie poznała dziewczyny, gdyż była w internacie w Szwajcarii, ale dużo o niej słyszała. Lubiła naukę, biologię, ... Tak to musi być Lena.
-Nie denerwuj się, już nigdy nie spotkasz tego dupka- powtarzała do siebie, żeby  negatywne emocje spuściły z tonu.- To Lena, nie Leon. Lena, do cholery!- walnęła w tablicę. Violetta, ogarnij się. Idź zobacz co u córki~przeszło jej przez głowę. Wzięła głęboki wdech i skierowała się w stronę sali córki. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Łóżko było puste, zastała tam jedynie salową poprawiającą zasłony. Widząc zdezorientowaną kobietę sprostowała szybko:
-Panienka Castillo jest jeszcze na świetlicy, właśnie kończy się występ pana ,,Zabawaby"
-Kogo?- zrobiła krok w jej stronę.
-Co tydzień do dzieciaków przychodzi zabawnie przebrany lekarz, pan...
-Czyli mam szukać mojej córki w świetlicy- przerwała salowej.- Gdzie to?
-Musi pani zjechać na parter, a następnie prosto korytarzem. Będą to drzwi po lewo z numerem 7. Z resztą domyśli się pani, jest tam powywieszanych dużo malunków dzieciaków
-Dziękuję- powiedziała szybko i wyszła z pomieszczenia.
Szła drogą wskazaną przez salową, wcisnęła guzik przywołujący windę i czekała, aż przyjedzie. Nie mogła wybić sobie z głowy Verdasa, cała była przez niego roztargniona. Pewna cześć niej chciała zapomnieć o nim, o jego powalającym uśmiechu, wyglądzie, charakterze, jego trosce o ukochaną i co najważniejsze... o jego miłości do niej. Doprawdy nie rozumiała dlaczego ją zdradził. Co takiego złego mu zrobiła?

Cała w skowronkach wbiegła do jego bloku. Miała w torebce pierwsze USG ich wspólnego dziecka, była pełna nadziei, że ucieszy tym swojego chłopaka. Co z tego, że są młodzi, dadzą sobie radę. Zawsze była optymistką, wesołą i pełną energii, wierzyła, że będzie dobrze. Pora była dosyć wczesna, ale Violetta nie mogła dłużej czekać. Przyleciała do niego prosto z kliniki, bo ich wykłady tak ze sobą kolidują, iż spotkaliby się dopiero za trzy dni, wieczorem. To o trzy dni za dużo, tak twierdziła szatynka. Szybko weszła po schodach i bez pukania (nawyk) weszła do jego mieszkania. 
-Leon!- krzyknęła nie widząc go. Nie usłyszała odpowiedzi. Powtórzyła głośniej-Kochanie!
Nadal brak odzewu. 
-Leon, ty śpiochu!- mówiła śmiejąc się i idąc w stronę jego sypialni.- Nawet nie uwierzysz, co się stało...
Otworzyła drzwi. Leżał na łóżku przykryty kołdrą.
-Kotek, wstawaj!- pochyliła się nad nim. Nagle poczuła woń damskich perfum. Odsłoniła rąbek pościeli. Długie, blond włosy były rozwalone na poduszce. Castillo zakryła usta dłonią, a owa dziewczyna przetarła oczy:
-Leoś? Już wróciłeś?- zaśmiała się. Otworzyła oczy i za chwilę je wytrzeszczyła tak samo jak Violetta.
-Kim jesteś?- spytała.
-Raczej ja powinnam zadać ci to pytanie- odpowiedziała szatynka. Nie wytrzymała, łzy polały jej się po twarzy. Szybko się podniosła i opuściła pokój. Po chwili wróciła się i wrzasnęła -Nie wierzę! On... Wy... Nienawidzę tego gnoja. Przekaż ,,Leosiowi", że z nami koniec! ...Niech się pieprzy...
Zdezorientowana kobieta nie powiedziała ani słowa, nie rozumiała zaistniałej sytuacji. Z kolei łzy Violetty nie dawały spokoju, płynęły jak oszalałe. Leon? Ten Leon, z którym zamierzali stworzyć rodzinę? Z którym chciała być do końca życia?! Życie straciło sens, kawałek jej został zrównany z ziemią. Kawałek, którym był Leon...

Otrząsnęła się, a sprawcą były drzwi windy. Weszła szybko do środka i wcisnęła odpowiedni guzik.

***
Co kilka dni odwiedzał chore dzieci w szpitalnej świetlicy przebrany za pana ,,Zabawabę". Kochał to. Swoją pracę, oraz te odwiedziny u maluchów. Ich uśmiechy i chichy były świetną rekompensatą za pracę przy stole. Przebrany w fikuśny strój, burzę loków, zabawne okulary i szal boa na szyi bawił się świetnie z dziećmi.
-No, kochani już wystarczy tych figli- pogoniła ich pielęgniarka. Dzieci wydały smutne      ,,cooo?" i odprowadzane zaczęły wracać do swoich sal.
 Uwagę Leona podczas zabawy zwróciła jedna mała dziewczynka. Kogoś mu przypominała, ta jej burza włosów, śliczna buzia, a nawet pewne ruchy. Tą wyjątkową dziewczynkę, która chwyciła go za serce postanowił sam odprowadzić do sali.
-Mała, jak masz na imię?- spytał, gdy inne dzieci wychodziły.
-Isabell. Ale mamusia mówi mi cęsto Bella- zarumieniła się. 
-A mógłbym cię, Bello, odprowadzić do twojej sali?- dziewczynka odpowiedziała pozytywnie i przybiła mu piątkę.-Tylko zaczekaj sekundkę, przebiorę się okay?
-Okay!- klasnęła w dłonie i zaczęła bawić się Natalią. Już po kilku chwilach stanął przed nią Leon, ubrany w błękitną koszulę z rozpiętymi dwoma guzikami, oraz oczywiście- białym kitlem.
-To idziemy kruszynko. Która sala, pamiętasz?
-Na górze, nie wiem jaki numer, ale znam drzwi- ponownie uroczo zarechotała.
Szatyn złapał jej rączkę i jako ostatni wyszli z świetlicy. Musieli iść powoli, a raczej mężczyzna musiał zważywszy na małe jeszcze nóżki Isabell.
-A panie Zabawabo...-chciała zacząć rozmowę, ale Verdas jej przeszkodził:
-Jak zdejmuję kostium jestem Leonem, lekarzem w tej klinice- poczochrał ją po włoskach.
-Ahaaa... Leoooon?
-Tak?
-A mas zonę?- mężczyzna zawahał się.
-Nie, nie mam- ale cztery lata temu mogłem mieć... chciał dodać lecz ugryzł się w język.- A czemu pytasz?
-Bo nie rozumiem, dlacego taki miły pan nie ma zony- naburmuszyła się.- To niesprawiedliwe!
Verdas zaśmiał się.
-Widzisz, takie jest życie... Los pisze za nas rozdziały, których czasami nie potrafimy zaakceptować lub zrozumieć...- zaczął, lecz widząc, że mała nic nie rozumie postanowił się jej zwierzyć. W końcu to dziecko! I tak nic nie pojmie, nie pomoże. Miał on potrzebę wyżalenia się komuś, a ta mała osóbka mimo swego młodego wieku była na to odpowiednią kandydatką.- Kiedyś, jak zapewne nie było cię jeszcze na świecie spotykałem się z taką przecudowną dziewczyną. Baaardzo ją kochałem i zamierzałem się z nią ożenić.  Ale ona nagle z dnia na dzień zniknęła, odcięła się ode mnie, nie chciała mnie znać. Jakbym ją czymś obraził, nie wiem...
-Wies co, Leon?- wtrąciła się Bella.- Zyczę ci, zebyś znalazł taką wieeeelką miłość -rozłożyła rączki, chcąc pokazać jak ogromne miałoby być to uczucie.
-Dzięki mała- poczochrał ją o włoskach, a ta się zaśmiała. Mała wzbudzała u niego wielkie uczucie, jakby skądś ją znał, jakby nie mógł się od niej oderwać. Karcąc się wielce, zaczął ją traktować jak kogoś bliskiego... jak córkę. 
Idioto, jej ojciec weźmie cię za pedofila i wpierdoli ci w łeb! ~próbował się opanować, lecz nie mógł. Czekając na windę kręcił ją dookoła dając buziaczki w główkę. Isabell piszczała z zachwytu, była bardzo szczęśliwa, lecz ich sielanka nie trwała zbyt długo. Drzwi windy rozsunęły się, a stojąca w środku kobieta zamarła na ten widok.

Szatyn widząc kąta oka jakąś kobietę przestał kręcić Bellę i obrócił się przodem do Castillo. Tak jak ją, zamurowało go. Oboje patrzyli w swoje oczy niedowierzając, obojgu serce zaczęło szybciej bić. Violetta głośno przełknęła ślinę.
Leon...

******************************
Owa niespodzianka z okazji 1000. wyświetleń!
Wiem, dla niektórych to bardzo mało, ale dla mnie?
Spełnienie marzeń! Myślę, że OS będzie dosyć ciekawy, 
przewiduję dwie, może trzy części.
Jak potoczy się spotkanie po latach? Dowiemy się w drugiej części ^^
Już niedługo (prawdopodobnie w przyszłym tygodniu) dodam kolejny rozdział
A póki co zapraszam do komentowania, zostaw po sobie chociaż kropeczkę ;)
Do kolejnego! Kocham was!
xx



niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 6: ,,Przyjaciele"

Szóstka dedykowana dla Dżandzusia


-Błagam, udawaj moją narzeczoną. Później wyjaśnię-po namiętnym pocałunku szepnął jej na ucho i odsunął się chwytając ją w pasie. Następnie dodał głośniej- Profesorze.
-Leonie- skinął głową.- Widzę ,że twoja narzeczona odwiedza ciebie nawet w pracy- i uśmiechnął się łagodnie.
-Tak, przecież nie mogę wytrzymać bez mojego skarba- odpowiedziała Violetta
-A ja profesorze już skończyłem pracę. Zaraz jadę do domu i wracam na dyżur...- odpowiedział niechętnie 
-Ach, dobrze Leonie. Widzę, że bardzo się kochacie?
-Naturalnie- odpowiedział i mocniej przyciągnął Vilu do siebie.
-Aż szkoda was rozdzielać... Pozwól, iż wezmę za ciebie pierwszą godzinę dyżuru. Przyjedź o 19.
-Naprawdę? Wow, Profesorze dziękuję! – był w szoku. Castillo naprawdę musiała mu się spodobać się. Wyszli z poczekalni, a gdy tylko przekroczyliśmy próg, Leon puścił Violettę i złożył ręce jak do modlitwy. -Przepraszam! Przepraszam, przepraszam!! Wiem, że masz mnie za cwela i zboczeńca, ale to stało się... spontanicznie!- był przygotowany na strzał z liścia,a ona wybuchła tylko śmiechem. 
-Leon to...- próbowała opanować śmiech, aż wreszcie się jej udało.- To było przezabawne! Boże, myślałam, że zaraz padnę tam ze śmiechu!


W radiu rozbrzmiały pierwsze nuty dźwięcznego ,,Uptown Funk". Leon zaczął podrygiwać w rytm muzyki, przyłączyłam się do niego po chwili. Wspólnie zaczęliśmy śpiewać śmiejąc się przy tym jak cholera [od aut. znasz tekst i tłumaczenie- wiesz o co chodzi ;)].Wyglądało to przekomicznie- dwójka młodych, szalonych i śpiewających zakoch znajomych. Czułam się wspaniale, rozpromieniona, spełniona. Spojrzałam na Leona, wygłupiając się prowadził swoje sportowe auto. Wyglądał przeuroczo, mogłabym mieć taki widok codziennie... 
Ogarnij się!~czujna podświadomość sprowadziła mnie na ziemię.
Gdy piosenka się skończyła zaczęłam rozmowę:
-Daleko jeszcze?- robiąc maślane oczka. Szatyn zaśmiał się delikatnie. Zjechaliśmy z nowojorskiej ekspresówki, w dzielnicę will.
-Kilka minut, dosłownie- puścił mi oczko.
Faktycznie, niebawem pojazd zatrzymał się pod posiadłością szatyna. Piękny, biały, sterylny budynek. Ogrodzony zadbanym ogrodem, widać stąd także ocean. Zakładam, że z tyłu domu będzie basen. Niby moje cztery kąty również są cudowne, ale te Leona... Bardziej do mnie trafiają.

 -Ziemia do Violi!- ktoś pomachał mi przed oczyma ręką. Ocknęłam się.

-Oj, sorry. Ale... Wow. Świetna chata.

-Dzięki. Mieszkam tu od roku, i nadal nie mogę znaleźć nazwy <od aut. W USA modne jest nazywanie  każdej większej willi, należącej do kogoś znanego. Np. Willa Maria w NY>
-Nie martw się, jeszcze najdzie cię wena- posłałam mu promienny uśmiech.
-Podoba ci się?- wskazał na budynek.
-Jeszcze się pytasz! Jest... idealna.
Zaśmiał się- Dobra, dobra. Chodźmy do środka, bo zaczyna się zciemniac.
Ruszyliśmy w stronę drzwi. Leon otworzył dom i wpuścił mnie pierwszą. W środku było jeszcze bardziej nieziemsko. Aż... brak mi słów by to opisać. Leon pomógł mi zdjąć płaszcz i rzucił
-Wow, wyglądasz...- nie mógł znaleźć słów.- Wow!
Zaśmiałam się- Dzięki. Ty też wyglądasz ,,Wow”.
-To może... pozwolisz, że ja wezmę szybki prysznic, a ty się rozgościsz?- spytał niepewnie.
-Jasne, nie krępuj się
-Czuj się jak u siebie w domu- i pobiegł szybko na górę.
Porozglądałam się po kuchni. Hmm... chętnie napiłabym się kawy. Podeszłam do ekspresu i wybrałam latte. Podstawiłam szklankę i czekałam na napój. Po chwili był gotowy. Wzięłam go do ręki i przechadzałam się po salonie. Na kominku fotografie jego najbliższych... O, na jednym jest jakieś zdjęcie rodzinne. Leon jeszcze bardziej wyprzystojniał od tamtych czasów. Obok- on i Federico zajadający się pizzą, jakaś starsza kobieta (zapewne mama Leona) podlewająca kwiaty, jakaś dziewczyna przytulająca Leona, starszy mężczyzna przebrany do operacji , obok mój Verdas również tak samo ubrany... Chwila, chwila... Jakaś dziewczyna przytulająca Leona?! A jeżeli to jego dziewczyna?! Nie zniosłabym tego. Zdenerwowana szybko odeszłam od zdjęć i usiadłam na kanapie. Wypiłam moją kawę, a w głowie cały czas krążyła ta dziewczyna. Ładna blondyna może skądś ją kojarzę? Niee, wyobraźnia ponownie płata mi figle. To dlatego, gdyż na pewno jest coś pomiędzy nimi, wyglądali na takich radosnych, zakochanych? Łudziłam się, głupia, że ja i Verdas... Może kiedyś... STOP!
Nim się obejrzałam Leon zszedł w samych jeansach i koszulce w ręce. Wyglądał bardzo seksownie, a jego ośmiopak eksponował się niesamowicie.
-Coś się stało? Mam wiewiórkę na twarzy, że mi się tak przyglądasz?- niech to. Ma mnie.
-Co?! Nie, nie po prostu... Świetnie wyglądasz- wypaliłam.
-W samych spodniach?- podniósł jedną brew do góry i się uśmiechnął. Jednym ruchem założył biały T-shirt.
-Prawdopodobnie i bez nich- ciągnęłam. Kurwa, Castillo, te słowa płyną z twoich ust?!  Mina Verdasa była bezcenna. Mieszanka dumy, pożądania, seksapilu, zdziwienia i radości. W mgnieniu oka pojawił się obok mnie na kanapie. Poczułam zapach Chanel numer 5. Seria dla mężczyzn. Serce zabiło mi mocniej, ponieważ szatyn zaczął zmniejszać odległość między nami. Co on do cholery robi?! Ma kogoś, robi mi nadzieje; zachowuje się co najmniej irracjonalnie! Centymetry przestrzeni między nami zamieniły się w milimetry, aż odległość przestała istnieć. Miażdżył moje usta swoimi, zdziwiona oddałam pocałunek. Usiadłam na nim okrakiem. Co my robimy?! Nie panujemy nad sobą, miotają nami emocje. Zajęłam się zdejmowaniem koszulki szatyna. Jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Do gry włączyły się nasze języczki, walczyły one jak oszalałe. Leon począł szukać odpięcia od mojej sukienki. Czy... Czy on chce mnie przelecieć?! Albo... czy ja tego chcę?! Nie... Tak nie może być. NIE NIE NIE!! Bardzo się wysiliłam i oderwałam od niego.
-Leon... Przepraszam -powiedziałam zdyszana.
-Nie... To ...moja wina. Przepraszam- również próbował wyrównać oddech. Szybko z niego zeszłam i poprawiłam włosy. On z kolei wyprostował się i założył koszulkę.
-Mieliśmy pogadać...-postanowiłam zmienić temat. Potarłam rękoma o uda i delikatnie przygryzłam wargę.
-Tak... Ja... Violetta, bardzo się cieszę, że jesteśmy przyjaciółmi, ale...-Ale liczę tylko na to, nic więcej?! Zaiste chciał tak powiedzieć. Super, wyszłam na idiotkę. Znowu. Dlatego szybko mu przerwałam:
-Tak, tak... Przyjaciele. Cieszę się, że ciebie mam. Ale...-przerwałam mu i udawałam, że spoglądam na zegarek-  muszę już iść. Cześć-powiedziałam pośpiesznie.
-Co?! Ale Violetta.... Na pewno? Bo ja...
-Tak,tak na pewno. Kiedy indziej pogadamy dłużej-poderwałam się z miejsca, chwyciłam swój płaszcz i torebkę i już chciałam wyjść, gdy usłyszałam jego głos:
-Może cię odwiozę? Twoja kostka nie lubi długich spacerów
-O moją kostkę się nie martw- syknęłam.-Dzięki, wezmę taksówkę- i wyszłam pośpiesznie zostawiając go... zszokowanego, smutnego? Pewnie mi się wydawało.
Szłam szybkim krokiem (a było to trudne z usztywniaczem), dzwoniąc w drodze po taksówkę. Ma przyjechać pod pobliski park za 10 minut. Świetnie, zdążę tam dojść na odpowiedni czas. Starałam się nie myśleć o Verdasie. To trudne. W tamtej chwili, gdy powiedział ,,przyjaciele” coś pękło. Myślałam, że więcej dla niego znaczę... Egh, a miało być tak pięknie. Głupia Castillo wszystko spieprzyła. Jestem idiotką, że myślałam, że ja i on... Że my... kiedyś będziemy razem. A ta dziewczyny? Krążyła mi po głowie, jej twarz... była jakby znajomo-obca.
Violetta! Miałaś o nich nie myśleć!- podpowiadała mi moja podświadomość.
 Nagle usłyszałam dźwięk mojego iPhone’a. Wyjęłam go z cudeńka Michael’a Kors’a i odblokowałam.

From: Ludmi ♥
I jak ślicznotko twoja randka? ^.^ Stanęło doktorkowi Verdasowi? ;D

Odpisałam załamana.

To: Ludmi ♥
Egh... Szkoda gadać :( Może spotkajmy się u mnie o 20? Na nocowanie?

From: Ludmi ♥
Mam sesję o 18.30. Możliwe, że się nie wyrobię D: Będę jak najwcześniej się da :*

To: Ludmi ♥
Okay. Powodzenia kochanie! :*

From: Ludmi ♥
Dzięki  ♥ A ty się trzymaj. Będę najpóźniej o 22 :*

Nim się obejrzałam taksówka zatrzymała się przede mną. Wsiadłam do niej, a taksówkarz jak to taksówkarz od razu chciał sobie pogadać.
-Dzień dobry pani! Dokąd wieziemy?- zaczął wąsacz po 50-tce.
-Pod szpital św. Anny, proszę- odparłam beznamiętnie. Zostawiłam tam auto.
-A coś to się pani stało, że do szpitala?- ruszył żółtym autem. Tak, na oddział psychoterapii- pomyślałam.
-Mam tam zaparkowane auto-odpowiedziałam i wymusiłam uśmiech.
-Ach!- spojrzał w lusterko w taksówce.-A co to pani taka blada?
-Blada? Wydaje się panu...- próbowałam zatuszować swoje złe samopoczucie. W rzeczywistości w ogóle nie miałam ochoty na rozmowę z tym panem. Ale nie miałam serca kazać mu się uciszyć. Był zbyt miły.
-Pewno problemy sercowe, hę?- spojrzał na moją smutną minkę w lusterku.- Wiedziałem. Ale cóż, nie będę pani o to pytać, aż taki chamski to to ja nie jestem- zaśmiał się.
-Dziękuję- te kilkanaście minut dzięki Bogu spędziliśmy w ciszy
-Już jesteśmy- spojrzałam na jego licznik- 48$. Wyciągnęłam portfel, i zapłaciłam wąsaczowi. Wysiadłam z auta i ruszyłam w stronę mojego ukochanego Porsche. Odblokowałam sportowy samochód i podniosłam sobie drzwi. Gdy rozsiadłam się na fotelu zabrzęczał mój telefon. SMS. Od Leona.

From: Leon ♥
Violetta, wszystko dobrze? Tak szybko wyszłaś, że nie powiedziałem ci najważniejszego...

Chciałeś powiedzieć ,,i przestań się do mnie kleić! PRZYJACIELE, pamiętaj” ? Dzięki, zrozumiałam aluzję.
Nie odpisałam na SMS-a. Później to zrobię. Odpaliłam kluczyki w stacyjce i ruszyłam do sklepu. Kupiłam tam alkohol w dużych ilościach (tylko tam zatopię... smutki? Gratuluję Violetto, nawet nie wiesz czy cierpisz- zakpiłam z siebie) i inne najpotrzebniejsze składniki do domu. Zapłaciłam i ruszyłam w dalszą drogę do domu.

***

 Zakupy schowałam w kuchni i powtarzałam w głowie wszystkie dzisiejsze sceny. Przyjaciele...-to słowo krążyło po mojej głowie. Zabolało, odrobinę. Ubzdurałam sobie coś nierealnego? Idiotka, wielka idiotka
W pewnej chwili zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz- Greta.
-Tak?- spytałam.
-Cześć Violetta, jak noga?
-O niebo lepiej, dziękuję.
-Dasz radę pójść w pokazie? Bo Luscox bardzo naciska...
-Robię wszystko co w mojej mocy, Greta! Może omienie mnie kilka prób, ale na przymiarki na pewno zdążę.
-Okay. Przekażę mu, Trzymaj się!... A! Pamiętaj, jutro masz wywiad dla JOY'a- rozłączyła się.
-Tak pamiętam, odpowiedziałam sama do siebie i odstawiłam urządzenie firmy Apple.
Zobaczyłam na zegarek. Późno- muszę zacząć szykować się na nocowanie. W mojej sypialni rozłożyłam materac i poduszki, przygotowałam zestaw filmów, chusteczki, laptop, a telewizor mam na ścianie . Pozapalałam nastrojowe lampki i zeszłam do kuchni przyszykować jedzenie. Kocham gotować. Moim marzeniem jest spotkać się kiedyś z Gordonem Ramsayem czy Marco Pierre White’em. To moi guru, a pichcenie- ,,małą” obsesją. Przygotowałam sałatkę z awokado, nektarynek, rukoli i innych dodatków, taraletki z hummusem i suszonymi pomidorami, babeczki jogurtowo-jagodowe, lody waniliowe (które musiałam kupić, gdyż nie miałam czasu sama ich przyrządzić) oraz trochę rzeczy do chrupania- mieszanka orzechów i daktyli oraz suszone płatki jabłka. Spojrzałam na wszystkie łakocie. Mmm... Pycha! Zaniosłam wszystko na górę i zaczęłam przygotowywać napoje. Sok pomarańczowy, alkohole oraz dodatki do drinków- tonik, likier laskowy, oliwki itd. Wyjęłam szklanki i wszystko zaniosłam na górę. Pokój, nie zaprzeczę, wyglądał świetnie.
Ludmiła w każdej chwili może się zjawić, a ja jeszcze nie gotowa! Szybko wbiegłam do garderoby w celu przebrania się w coś luźniejszego. 
Znalazłam odpowiedni zestaw (piżamę- kombinezon z nadrukiem Batmana) i zaraz po tym jak go założyłam zadzwonił mój telefon. Wzięłam cacko do ręki- Leon. Egh... nie mam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Zrzuciłam połączenie, a on na szczęście nie dzwonił już drugi raz. Ledwo odłożyłam telefon na szafkę nocną, a znów usłyszałam znajome dźwięki dzwonka. Tym razem ponownie Greta. Od niej MUSZĘ odbierać. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Tak, Greta?
-Hej, Violu. Znowu... Przepraszam, że ponownie zamęczam cię wieczorem, ale musisz wejść koniecznie na swoją pocztę- mówiła szybko, na jednym tchnięciu. Na kilometr była zdenerwowana.
-Ale co się takiego stało?- byłam zdziwiona.
-Po prostu wejdź!
-Okay... Już wchodzę...-w międzyczasie wklikiwałam hasło w Macbooku. Po chwili otworzyła się moja skrzynka pocztowa. Wiadomość od Grety. Otworzyłam ją- zdjęcia w załączniku. Zdezorientowana odezwałam się do słuchawki.
-Greta, co to jest?
-Pamiętasz, mówiłaś, że gdy miałaś wypadek z kostką poznałaś tego chirurga, Verdasa?
-No tak, pamiętam...-westchnęłam.- I co w związku z tym?
-Paparazzi przyłapali was. Cały czas cię śledzili. Mają zdjęcia m.in. z waszej ,,podróży” do szpitala, jak rozmawialiście i całowaliście się przy tym... ciemnoskórym i jest tego dużo, oj dużo więcej...
Co, kurwa?! Zwykli śmiertelnicy nawet nie mają pojęcia, jakie to wkurwiające. Nie można normalnie żyć! Cały czas musisz unikać ich jak cholera...
-Zdjęcia zostały już posprzedawane do brukowców-ciągnęła Niemka.- Właśnie kończą się ostatnie serie w drukarni i jutro rano wasze zdjęcia będzie można znaleźć w większości pisemek na rynku.
-I nie da się tego zatrzymać?- byłam w szoku.
-Niestety. Ale już zamówiłam nam wizytę u twojego prawnika. Zrobimy tym wszystkim świnią niezły bajzel.
-Kochana, pamiętasz o wszystkim. Kiedy jest ta wizyta?
-W czwartek o 12, w kancelarii
-Okay. Dzięki. Pa!- rozłączyłam się i weszłam w załącznik. Wiele naszych zdjęć. ZA WIELE. Są te jak się przytulamy, jak mnie niesie i co najgorsze... jak się całujemy. Wściekła zeszłam do kuchni i wyjęłam pojemniczek z moimi lekami uspokajającymi, po czym połknęłam dwie kapsułki- o jedną za dużo, lecz trudno, jestem nieźle wkurwiona. Popiłam białe tabletki wodą i oparłam się o blat. Muszę mu o tym powiedzieć i zaoszczędzić mu nieprzyjemności. Ale jutro. Dziś obiecałam sobie, że spędzę ten czas tylko z Lu. Nie ma miejsca na mojego ,,przyjaciela”. Właśnie, skoro mowa o Ludmile, gdzie ona jest? Zadzwoniłam do niej.
-Hej kochana. Kiedy będziesz?
-Już skończyłam sesję. Właśnie do ciebie jadę. Będę za kilka minut. Całuski!- była trochę zdenerwowana... A może mi się wydaje, bo to ja się stresuję? 
Mam kilka minut, więc poszłam do łazienki i zmyłam makijaż. Zeszłam na dół i włożyłam tartaletki do piekarnika, a następnie włączyłam czajnik z wodą. Zadzwonił domofon. To znaczy, że dzwonią z recepcji na dole.
-Tak, słucham? -odezwałam się.
-Dobry wieczór, panno Castillo. Ludmiła Ferro do pani- och to Jeremy, mój ukochany boy
-Proszę wpuścić- odpowiedziałam przyjaźnie.
-Oczywiście. Miłego wieczoru!
-Dziękuje i wzajemnie- odłożyłam słuchawkę. Już po minucie usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam i je otworzyłam. Oczywiście stała tam moja kochana blondyna.
-Hej złotko! Przepraszam, nie mogłam się wyrwać!- spojrzała z miną zbitego psa.
-No co ty Lu. Cieszę się, że w ogóle jesteś- przytuliłam ją i odwiesiłam jej płaszcz do szafy.
-Jak noga?- spytała.
-Już wcale nie boli. Tylko przeszkadza mi to...
-Gówno?- przerwała mi.- Wiedziałam.
I obie parsknęłyśmy śmiechem. Zaprowadziłam Ludmiłę do kuchni i zrobiłam nam po zielonej herbacie. W międzyczasie ona poszła na górę odnieść swoją torbę z ciuchami. Gdy weszłam na górę niosąc dwa kubki zauważyłam, że jest zachwycona.
-Wow, ślicznie wszystko urządziłaś. Jak zawsze- puściła mi oczko.- Ale ja tez mam coś dla ciebie... Pa ram pa ram pampam...-i wyciągnęła zza pleców czerwone, wytrawne wino. Mmm, kocham!
-AAA! Kocham cię Ludmi! Który rocznik?
-Pięćdziesiąty ósmy-odpowiedziała dumna.
I tak zaczęło się picie, zabawa i nasza faza...


Leon
Wracając z pracy do domu myślałem o Vilu. Naprawdę jestem dla niej tylko przyjacielem? Przykre... Muszę zatem pielęgnować naszą przyjaźń, aż może... pewnego dnia i Castillo coś do mnie poczuje? Mam plan. Pojadę do niej do domu. TERAZ. I nie bierzcie mnie za zboczeńca, nie liczę na seks, po prostu chcę z nią porozmawiać przy lampce wina. Może jest za późno, ale ... No kurczę, nie umiem o niej zapomnieć. Szybko zakręciłem Astonem w stronę 18 przecznicy i ruszyłem pod apartamentowiec Castillo, po drodze wpadając do alkoholowego. Po kilkunastu minutach (teraz nie ma aż takich korków) byłem pod domem Violetty. Wysiadłem z auta i ruszyłem do środka. Po przekroczeniu progu, zatrzymał mnie facet w uniformie:
-Dobry wieczór. W czymś pomóc?- spytał.
-Przyszedłem do Violetty Castillo.
-Zawiadomić pannę Castillo?- natrętny facet. Już go nie lubię.
-Nie, dziękuję. To niespodzianka.
-Oczywiś...- już go nie słuchałem, tylko wsiadłem do  windy wklikując numer 16. Po minucie, gdy maszyna się zatrzymała ruszyłem pod numer 174. Zadzwoniłem dzwonkiem. W środku słyszałem jakieś śmiechy, a już po chwili otworzyła mi...pijana Castillo?! Rany, w jakim ona jest stanie... Nigdy jej takiej nie widziałem.
-Ymm... Cześć Violu, nie... Nie przeszkadzam?- zapytałem zdumiony jej stanem. Taka radosna, świrująca...
-Leoś!- rzuciła mi się na szyję. Capiła alkoholem- Tęskniłam za tobą, wiesz? Chodź do środka, kochanieńki... Zabawimy się...
I pociągnęła mnie zszokowanego w głąb apartamentu po drodze odpinając guziki mojej koszuli...

*****************************************************************************************
Jiiiha! :d Randka nieudana, bo Fjolka przeszkodziła Lajonowi :x Zrozpaczona wzięła prochy i Ludmiłkę, a z nią popijawa :DD Mój ulub moment; chętna V. zaciąga zszokowanego L. do mieszkania xdd Coś się zdarzy? L ulegnie V? No nwm nwm ^^ Luśka pijana, a jutro radeczka z ... pewnym faciem :>

UWAGA!
1. W przyszłym tygodniu jadę z klasą na wycieczkę (18-23.05) dlatego kolejny rozdział będzie z opóźnieniem. Możliwe- DUŻYM. 
2. Szykuję dla Was pewną niespodziankę, ale kiedy ją dostaniecie zależy TYLKO od Was. Wchodźcie więc często, nie pożałujecie ;)


Zapraszam do komentowania! Każdy kom mnie motywuje, dzięki! Zapraszam też do zakładek! PS ,,Zapytaj bohatera" na was czeka i czeka... ^^

Do siódemki! (lub niespodzianki!)
xx