Dla kogokolwiek, kto jeszcze tu został :')
Około piątej daję sobie spokój, przecież i tak nie usnę.
Delikatnie przekładam Ludmiłę ze mnie na poduszkę, wygląda tak niewinnie i dostojnie. Jak bogini. Bardzo skrzywdzona przez pieprzone życie bogini.
W łazience biorę pobudzający prysznic, na twarz nakładam cudowną maseczkę z drobinkami złota; powinna usunąć moje wory pod oczami w ekspresowym tępie. MUSI. Mam dziś przymiarki przed pokazem Óscara de la Renta. Nie mogę pokazać się tam jako zwłoki, muszę powalić wszystkich na kolana, pokazać że zasługuję na najlepszy zestaw oraz na otwarcie pokazu.
W aksamitnym szlafroku wychodzę z mojej świątyni i przechodzę do kuchni, gdzie kilka minut później popijam turecką kawę. Całą noc myśli krążyły mi wokół kilku spraw:
*przede wszystkim Lu, tak mi jej teraz szkoda. Nie dośc, że tyle przeżyła w ostatnim czasie, to na dodatek rani siebie wzajemnie z Federico.
*męczą mnie także jej wymioty. Zatrucie? Moim risotto? Wykluczone, produkty zawsze biorę od sprawdzonych sprzedawców, są świeże i pyszne. Zresztą, gdyby przyczyną miało być moje danie, ja chyba także miałabym niestrawności. Obawiam się, że co innego na to wpłynęło... Jednak obawiam się tak bardzo, że nawet nie chcę o tym myśleć.
*Leon. Jego laska. Komentarz chyba zbędny. Powinnam wybić go sobie z głowy, ale... nie potrafię, po prostu.
*i jakby tego było mało... Diego. Tak dawno o nim nie myślałam, unikałam jak ognia filmów z jego udziałem, nie kupowałam gazet z jego wywiadami, nie wchodziłam do sklepów, które reklamuje! A jednak... kobieca intuicja postanowiła dać o sobie znać. Dlaczego? Jak tak o tym myślę... Faktycznie, brak mi go. Ale już tak dawno udawałam, że nie istnieje... Myślałam, ze uczucia umarły...
Odkładam pustą filiżankę do zmywarki, a następnie przechodzę do łazienki. Zdejmuję maseczkę i robię sobie delikatny makijaż, następnie przechodzę do garderoby. Zima rozpanoszyła się na dobre, dlatego szykuję sobie czarne kozaki za kolano, a także białą dzianinową sukienkę z półgolfem. Mała Chanelka idealnie zgra się do tego zestawu. Przymiarki zaczynam o 9, mam więc jeszcze mnóstwo czasu. Cicho wychodzę z apartamentu, i zjeżdżam na dół. Co z tego, że jestem w szlafroku, to w końcu nadal mój dom! Na recepcji jest tylko Tim- uroczy młodzieniec. Pytam go o poranną prasę.
-Na razie mamy tylko Times'a i Washington Post. Reszta przyjdzie około siódmej.
Dziękuję mu uprzejmie, a następnie biorę obie gazety pod pachę. Będąc już w mieszkaniu siadam na sofie i zabieram się za prasówkę. W WP sama polityka, giełda i gospodarka. Szybko więc zamieniam gazety na Times'a. Tu tematy są już ciekawsze, nawet relacja z mojego pokazu Prady, który odbył się tydzień temu. Wciąż wzbudza olbrzymie zainteresowanie. Dalej w części rozrywkowej trochę o zbliżających się świętach, najnowsze hity kinowe i główna atrakcja wydanka- ,,Wywiad z Panem Mrocznym. Diego Dominguez wciąż wzbudza zaintrygowanie, pożądanie i zazdrość". Serce zaczyna mi bić szybciej, tak długo nie natknąłem się na artykuł z nim, a tu- chwilą nieuwagi i widzę jego piękną posturę na papierze gazety. Prawie się nie zmienił. Może bardziej wydoroślał, przypakował i urósł. Chociaż wcześniej też był pociągający.
Długo zastanawiam się, czy zacząć lekturę, jednak ciekawość bierze górę.
Spotykam się z Diegiem w popularnej kawiarnii w centrum L.A. Spóźnia się kilka minut, jednak tłumaczy to przedłużonymi zdjęciami do jego najnowszego filmu. ,,Flashback" zapowiada się prawdziwym hitem, jest niemal pewnym kandydatem do Oscara.
Urywam na chwilę, po tym krótkim wstępie masa wspomnień powróciła. Gdy zaczynaliśmy już się częściej spotykać i obydwoje czuliśmy do siebie niesamowitą chemię, umówiłam się z nim na spacer wzdłuż rzeki Hudson. Pamiętam, jak długo rozmawialiśmy wtedy chadzając przy zachodzącym słońcu. Strasznie mnie wtedy pociągał, gdybym mogła rzuciła bym się na niego i nie czekając długo pozbawiłabym odzienia. Jednak chciałam być silna, nie chciałam tak łatwo się poddawać.
Chwilę później ponownie zagłębiam się w lekturę, rozmowa jest głównie o najnowszym filmie, jednak dziennikarka nie pozostawia jego życia prywatnego bez echa.
-W tym całym zawirowaniu masz czas na miłość?
*Dominguez uśmiecha się półgębkiem*
-Obecnie nie, ledwo starcza mi czas na samego siebie. Praca daje mi dużo frajdy, ale wymaga też wielu wyrzeczeń.
-A Gigi? Paparazzi spotykali was ostatnio prawie na każdym kroku
-Nie będę ukrywał tego co wiedzą wszyscy, spotykałem się z nią ostatnio. Niestety przestaliśmy się dogadywać i wspólnie podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Prosiłbym o brak spekulacji i niepotrzebnych plotek, rozstaliśmy się w zgodzie, ale temat jest zamknięty.
-Co zatem dalej planujesz?
-Po zakończeniu zdjęć wybieram się na krótkie wakacje, a następnie promujące film tournee po Stanach, Europie i Australii.
Uśmiecham się delikatnie i odkładam gazetę. Och, Diego Diego....
*KILKA GODZIN PÓŹNIEJ*
Wychodzę z siedziby Óscara de la Renty, a na mojej twarzy widnieje delikatny uśmiech. Udało się. Otwieram pokaz, a jakby tego było mało mam planowane dwa przejścia tego wieczoru. To prawdziwy sukces. Muszę go opić z Lu!
No właśnie...
Lu chyba nie powinna pić, przynajmniej do wyjaśnienia domniemanej ciąży. Zastanawia mnie czy sama o tym rozmyśla, czy w ogóle przychodzi jej do głowy fakt, że nosi pod sercem dziecko Federico, albo... Albo tego bydlaka.
Po drodze mijam aptekę. Bez zastanowienia wchodzę do środka i proszę o kilka testów ciążowych.
-Aż tyle? Chyba rośnie nam kolejny obywatel- uśmiecha się farmaceutka. To chyba niezbyt profesjonalne zachowanie, jednak staram się tym nie przejmować.
-Oby nie- odpowiadam i ze sztucznym uśmiechem wychodzę na zewnątrz.
Testy chowam do torebki, i wyciągam z nań telefon.
Och. Wiadomość od Verdasa.
-Co powiesz na wspólny lunch?
Zerkam na zegarek, pora obiadowa właśnie się rozpoczyna. Przygryzam delikatnie wargę próbując zebrać myśli. Z jednej strony chętnie bym się z nim spotkała, z drugiej... Przypominam sobie wczorajsze spotkanie z jego laską. Jednak sympatia bierze górę. W końcu to tyko niewinny, przyjacielski obiad, prawda?
-14 u Clermount'a?- odpisuję.
Nie muszę długo czekać na odpowiedź, znaczące "K" przychodzi z mgnieniem oka.
-Pięknie wyglądasz- podchodzi i wita się buziakiem w policzek.
-Dzięki, ty też niczego sobie- uśmiecham się.
Ma na sobie golf w kolorze ecru, a na to zarzuconą marynarkę i włosy starannie postawione do góry. Pod stołem delikatnie gniotę obrus rękoma. Cholera, jest taki seksowny.
-Zamówiłaś już coś?- siada, a kelner podaje mu menu.
-Skąd, czekałam na ciebie.
-Ech, szkoda- unoszę brew, a szatyn oczarowuje mnie uśmiechem.- Jestem cholernie głodny.
Przerzuca strony i po chwili odkłada kartę na stół. To znak dla kelnera, że zdecydował.
-Poprosimy ślimaki w polędwicy i creme brulee- po chwili zwraca się do mnie- Wracasz autem?
Kręcę przecząco głową.
-No to jeszcze wytrawne wino dla tej pani.
-Rocznik 78 państwu odpowiada?
-Będzie idealny- Leon uśmiecha się i odprawia młodzieńca. Hmm, imponuje mi. Od czasu naszego "rozstania" stał się bardziej męski i odważny. Podoba mi się.
-No co?- pyta, a ja zdaję sobię sprawę, że cały ten czas się na niego gapiłam.
-Przepraszam- uśmiecham się i speszona spuszczam głowę.
-Wiem, że jestem onieśmielająco piękny, ale please, opanuj się- śmieje się.- Lepiej mów, jak tam z Lu
Wzdycham.
-A jak ma być? Psychicznie nadal bez zmian- przemilczam temat wymiotów.- Staram się jak mogę, ale jest ciężko.
Zza klapy marynarki wyjmuje wizytówkę i podaje mi ją.
-Mój dobry przyjaciel, psychiatra. Chyba najlepszy w tym stanie. Powołajcie się na mnie to przyjmie Ludmiłę bez kolejki.
-Dziękuję Leon, ale... wiesz, że nie musisz tego robić?
-Ale chcę- patrzy mi prosto w oczy. Milczymy chwilę, jednak tę filmową scenę przerywa kelner niosąc nasze dania.
Po udanym obiedzie udajemy się do Central Parku na spacer. Jesień na dobre się rozkręciła, jest już coraz chłodniej, dlatego próbuję jak mogę zakryc się swoim grubym szalem. Szatyn patrzy na mnie i uśmiecha się łobuziarsko. Który to już raz dzisiaj? Staje na przeciwko mnie i dokładnie opatula szalem, aż po samą brodę.
-Żebym nie musiał cię widzieć później na izbie- śmieje się i dalej idziemy.
Jego słowa są bardzo rozczulające, ale trawiąc je, z mojej twarzy znika uśmiech.
Przypomina mi się scena z wczoraj, gdy to właśnie widziałam go z tą pustą laską. Korci mnie, aby o nią spytać. Zaciskam pięści i przygryzam wargę.
-Leon? - unosi pytająco brew. I w tym momencie czuję się jak skończona idiotka. Po co? Po co ja zaczęłam ten temat? Moje policzki oblewa purpura, czuję to.
-No co, mów śmiało- ponownie się zatrzymuje i patrzy mi głęboko w oczy.
Próbuję się zaśmiać i szybko zmienić temat, ale wychodzi to całkiem sztucznie.
I D I O T K A
-Ugh, nieważne- suszę zęby i chcę znów ruszyć, ale zatrzymuje mnie jego silny uścisk. Nie trafia jednak w rękę, a w torebkę. Upuszczam ją, a z wewnątrz wysypują się zakupione wcześniej testy ciążowe.
Staję sparaliżowana. Boże, on nie może się dowiedzieć o ciąży Lu, bo zaraz wygada się Federico! Schylam się i chcę to szybko pozbierać, ale szatyn jest ode mnie szybszy. Bierze jedno pudełeczko do ręki i ogląda uważnie.
Wyrywam mu je z ręki i chowam pośpiesznie do torby. Wstajemy, a mnie przeszywa jego wzrok. Chyba też jest w szoku. Spuszczam głowę, stoimy tak chwilę w milczeniu.
-Violetta...-zaczyna, ale szybko urywa. Przeciera twarz dłonią i uśmiecha się.- Cholera, Vilu, czy ty jesteś w ciąży?
Oczy otwierają mi się jeszcze szerzej, krztuszę się.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś? Który to tydzień? To po tym razie, jak skończyły nam się gumki, tak?- zasypuje mnie pytaniami.
-Leon, stop!- ogarniam się i krzyczę.
-Oj nie, teraz już nie będzie żadnego stop. Przeprowadzasz się do mnie, jasne?- rany, dlaczego on się tak szczerzy?-Dobrze, że mam kilka wolnych pokoi, przeznaczymy któryś dla dziecka. A później my...
Przerywam mu soczystym plaskaczem w twarz.
-Leon! Nie będzie żadnego później, nie będzie żadnych nas, nie będzie żadnego dziecka!- krzyczę. A on masuje obolałe miejsce.
Fuck, może trochę przesadziłam.
Chcę coś jeszcze dodać, ale szybko zamykam z powrotem usta. Robię ten zabieg kilka razy, aż w końcu nie wytrzymuję. Odkładam dłoń szatyna z jego twarzy i patrzę na zaczerwieniony policzek.
-Przepraszam, Leon...
On potrząsa głową, cały czas chyba trawi zaistniałą sytuację.
-Dobra, nevermind- odsuwa się.- To co to wszystko znaczy?
Przełykam głośno ślinę i patrzę mu prosto w oczy. Nie muszę się już odzywać, Verdas wszystko zrozumiał.
-Ach, tak- szepcze, jakby sam do siebie.- Ludmiła.
Cała droga samochodem mija nam w milczeniu. Miło z jego strony, że zaproponował podwózkę, ale ta cisza mnie wykańcza. Rany, dlaczego nawet radio nie gra?!
-Proszę cię...- zaczynam, a moje słowa przecinają jak żyleta gęste napięcie unoszące się w powietrzu.- Nie mów nic Federico
Nadal milczy. Jesus.
-Błagam, Leon!
Chwyta mocniej kierownicę i dociska pedał gazu.
-Rozumiem, że to dziecko tego dupka, tak? Jak mu tam... Jona Marcuson'a?
Uśmiecham się mimowolnie, ale kąciki szybko mi opadają na samą myśl o draniu.
-Marcusa Jonas'a, tak- odruchowo, może trochę nerwowo poprawiam sukienkę.- Teoretycznie ojcem może być też Fede, ale rozmawiałam z Ludmiłą i... źle to widzę.
Mężczyzna wzdycha i przeklina pod nosem.
-Jak ona się czuje?
-Nienajlepiej. Próbowałam zaciągnąć ją do ginekologa, ale żyje teraz w ciągłej fobii, boi się nawet wyjść na taras- wzdycham.- A Fede cały czas się do niej dobija, obydwoje ciężko to znoszą.
-On po prostu nie ogarnia co się stało... podejrzewa, że go zdradziła i się teraz ukrywa.- zakrywam twarz dłońmi.- Ktoś musi mu powiedzieć.
Prostuję się gwałtownie.
-Chyba żartujesz?! Nie w tym momencie, nie teraz!
-A kiedy?!- podnosi głos i z piskiem opon zatrzymuje auto na poboczu.- Gdy Lu będzie chodziła z wielkim bębnem? Czy może po rozprawie, gdy wszystkie media będą o tym huczeć?! A może wrobicie Fede w ojcostwo, całą resztę pomijając?
-Leon!
Szatyn uderza w kierownicę.
-Przepraszam. Ale spróbuj mnie zrozumieć, to mój najlepszy przyjaciel... od zawsze. Całe życie spędziliśmy razem. Nie potrafię się o niego nie troszczyć, nie przeżywać tego co on... Zawsze byliśmy razem, od szkolnej ławki. On zawsze mi pomagał, a ja jemu. Byliśmy... Jesteśmy jak bracia, nie rozumiesz? Nie potrafię go okłamywać. Szczególnie jeśli w grę wchodzą jego uczucia.
To co mówi jest piękne. Definicja prawdziwej męskiej przyjaźni. Dlaczego świat jest tak okrutny i wszystko to komplikuje?
Biorę go za rękę i patrzę głęboko w oczy.
-Przepraszam za to co ci robimy, ale proszę... musisz. Chociaż chwilę, a ja spróbuję doprowadzić Lu jak najszybciej do pionu.
Leon również patrzy mi prosto w tęczówki. Nie odzywa się. Chcę powtórzyć prośbę, ale słowa grzęzną w moim gardle. Na moment zapominam o wszystkim, o problemach i różnicach nas dzielących.
Topię się.
Tonę w jego szmaragdowych oczach.
Nim się orientuję nasze usta są do siebie przyssane, oczywiście z mojej, jakże głupiej, inicjatywy. Mam ochotę go pochłonąć, schrupać, spenetrować... Nazwijcie to jak chcecie. Pragnę go.
Odgłosy naszych mlasków przerywa dzwonek szatyna.
Cudownie.
-Nie odbieraj- szepczę i odpinam swój pas. Serio? Ma się to skończyć soczystym seksem w aucie?
On mimo to zerka za moją głową kto się do niego dobija. Gwałtownie mnie do siebie odsuwa, opadam na swój fotel.
Aha.
Verdas przejeżdża ręką po wardze i odbiera połączenie.
-Tak, Rocky?
Cholera, co to za laska? Ta ze szpitala...? Ma wyczucie, suka.
Otwieram szybko drzwi i bez słowa wychodzę z samochodu. Za sobą nawet nie słyszę krzyków Leona. Nie walczy o mnie, ma przecież 'Rocky'. Nawet nie zauważam jak mój krok zamienia się w bieg. A po policzkach płyną łzy.
Nerwowo czekam, aż Ludmiła wyjdzie z łazienki. Nie potrafię się niczym innym zająć, drżą mi ręce. Nie wytrzymuję tej niepewności. Wstaję i podchodzę pod białe drzwi.
-Lu, wszystko dobrze?- pytam, przystawiając twarz do szyby.
Szybko uderzam się ręką w czoło. Violetta, ale ty jesteś głupia, jak mogłaś o to spytać? To oczywiste, że NIC w jej życiu nie jest już w porządku.
Mimo to, ponaglenie pomaga. Drzwi się uchylają, a zza nich jak zjawa pojawia się dziewczyna. Blada jak kartka papieru, ale u niej to ostatnio norma. Patrzę pytającym wzrokiem, ale jej twarz nie wyraża uczuć. Mija mnie, rzuca testy na stolik, a sama pada na kanapę. Podchodzę i biorę jeden do ręki. Później drugi. Trzeci. Czwarty.
Za plecami słyszę jej płacz. Nie, to nawet nie płacz. To ryk. Potężny, pełen bólu i cierpienia ryk skrzywdzonej lwicy.
Wszystkie testy są pozytywne.
************************************
Cześć!
Nie będę się rozpisywać, tłumaczyć nieobecności- to bez sensu.
Również nie będę niczego obiecywać- wiem, że nie spełnię danego słowa.
Mam tylko nadzieję, że pamiętacie mniej więcej co się działo w tej historii hahah
I że rozdział był do przeżycia (damn, odzwyczaiłam się od pisania!)
Cóż, akcja nabiera tempa- Violetta miota się między swoimi szalonymi uczuciami, od Diego (niebawem jego debiut!!) po Leona.
No i przede wszystkim przykry efekt gwałtu producenta Jonasa na Ludmile. Ciąża. Zaskoczone?
Trochę mi o to chodziło. Chciałam wam pokazać, że życie nie jest usłane różami.
Że w tym różowym, optymistycznym światku seriali, powieści i fanfików, a przede wszystkim w naszej codzienności mnóstwo bólu i cierpienia, którego czasami same doświadczamy, a czasami mijamy, nie widząc (nie chcą widzieć?) tej zranionej osoby.
Apeluję.
Spójrzcie dookoła siebie. Nie bądźcie egoistyczne i zakochane w swoich iPhone'ach. Nauczice się podstaw altruizmu i empatii.
Bo może kiedyś takie zainteresowanie wam się przyda?
KARMA, kochane. Nigdy o niej nie zapominajcie.
I szanujcie się, do cholery.
Takie małe przemyślenia. Chyba trochę dojrzałam od tego 2015 roku, kiedy to założyłam bloga.
3 lata.
Ech.
Jeśli jeszcze tu jesteście, zostawcie komentarz, jakikolwiek, proszę.
Chcę wiedzieć czy ten cały blog ma jeszcze jakikolwiek sens. Czy ktoś tu został.
Możecie napisać co wam się podoba, a co nie. Albo swoją wizję tej historii.
Jestem bardzo ciekawa!
(Pamiętajcie jednak o różnicy między konstruktywną krytyką a hejtem ;))
Do następnego, moje drogie!
Może szybciej, niż myślicie? ;)
Życie jest nieprzewidywalne, więc we will see
xx