poniedziałek, 10 października 2016

Rozdział 11: Zaginiona

Dla Gabrieli Górniak, za jej wierność, wytrzymałość i  pogodę ducha! ♥

Nad ranem  zrezygnowana wracam do domu. 
Ludzie z Lifetime TV to mają tupet! ,,Przepraszamy, osób z zewnątrz nie przyjmujemy bez wcześniej umówionej wizyty" A to dupek, ten ochroniarz. Nie rozumie, że poszukuję przyjació... siostry?!
Swoją drogą policja nie lepsza, Feder dzwonił do mnie i wkurzony narzekał o tych ustawowych ,,24 godzinach". Obecnie Włoch stara się negocjować z ochroniarzem z Lifetime o przejrzenie kamer monitoringu, musimy mieć jakiś trop!
Przez okna widzę jak słońce powoli wychodzi zza horyzontu. Kieruję się do kuchni, gdzie włączam ekspres do kawy. Chwilę później mogę delektować się przepysznym i pobudzającym potrójnym espresso.
-Lu, co z tobą...?- szepczę wpatrując się w nasze wspólne zdjęcie, które stoi na mojej toaletce.


Odkładam pustą już filiżankę i nerwowo sprawdzam telefon. Nadal nic, Fede nie dzwonił. Boję się, że ktoś mógł porwać Lu, albo zrobić jej coś dużo gorszego... To w końcu młoda, piękna kobieta. W dodatku zaginiona. W nocy. 
Próbuję zebrać myśli, po cholerę Ferro poszła do tej telewizji? Siadam ostrożnie na dywanie i rozpoczynam swoją medytację. Zawsze mi ona pomaga, to właśnie w tym momencie potrafię na maksa się skupić, a jest mi to teraz bardzo potrzebne. Lu nie udała się na spotkanie z nimi, jestem pewna. Sięgam pamięcią czy może czegoś szczególnego ostatnio mi nie mówiła... Ale niestety, nie mogę sobie przypomnieć. Przechodzę więc do punktu drugiego- kto tam pracuje i kim może się tak interesować Lu. Z tego co wiem, z dyrektorem znała się wcześniej, ale tylko z widzenia. Wyciągam z kieszeni telefon i szperam szukając osób pracujących nad Project Runway. Nieznane mi nazwiska przewijają się przez listę, aż dochodzę do ostatniej pozycji. Czytając to nazwisko otwieram szerzej oczy z niedowierzania, pamiętam go sprzed kilku lat. Były kochanek Ludmiły. Ten gnojek. Marcus. 





DWIE GODZINY WCZEŚNIEJ
Leon
Siedząc w jednym z lepszych klubów, w odosobnionej loży dla VIP-ów, ciemnoskóra dziewczyna gładzi mnie po udzie podczas gdy ja kończę kolejną szklankę Martini. Alkohol przelatuje przez moje gardło delikatnie je paląc, lecz uwielbiam to uczucie. Kolejny raz się odprężam zapominając o tym, co siedzi mi w głowie.
-Chętny na dzisiaj? -pyta oblizując się po ustach.
-Rocky- mruczę gładząc ją po głowie.- Ja zawsze jestem chętny
Dziewczyna uśmiecha się zadziornie i siada mi na kolanach. Nasz układ jest bardzo prosty- sex, sex i jeszcze raz sex. Bez żadnych zobowiązań, tylko zabawa. No, może przez przypadek trochę się zakumplowaliśmy, ale tylko tyle. Rocky to świetna dziewczyna; zabawna, zadziorna, pewna siebie... no i genialna w łóżku. Mogę na niej (albo raczej... W niej) wyładować wszystkie swoje złości, a ta tylko mruczy z zachwytu. Chyba pozostało jej takie zboczenie zawodowe po poprzedniej pracy...
-Na co masz dzisiaj ochotę?- pytam rozpinając jej skórzaną kusą sukienkę. 
Kochana Rocky, dziękuję że nie zakładasz bielizny, dzięki temu od razu widzę twoje pełne, jędrne piersi. 

-Na ostro- uśmiecha się, a ja od razu wiem co mam robić.


-Było zajebiście, jak zawsze- klepie mnie w tyłek kiedy wychodzimy z klubu. Cholera, pada. W momencie, gdy rozkładam nad nami parasolkę, Mendes zapala szluga.- Chcesz?- pyta kierując go w moją stronę.

-Nie, dzięki- uśmiecham się
-Ech, co z tobą za życie, lekarz z krwi i kości- marszczy nos, wypuszczając kłęby dymu.
-Przynajmniej ty je lubisz- mruczę łapiąc ją za cycek. Jest już bardzo późno, ryzyko, że ktoś to widział poza ochroniarzem jest znikome. Dziewczyna uśmiecha się i w odpowiedzi smyra mnie po klejnotach.
Żegnamy się, a następnie oddalamy w dwie przeciwne strony. 
Jestem zmuszony wracać pieszo, ale nie myślę nawet o taksówce. Trochę spacerku dobrze mi zrobi na ten wieczór. Przemierzam wiele przecznic i widzę niewielką ilość ludzi. Dziwne. Jest weekend, wszyscy młodzi powinni teraz balować na mieście. Nie mam zatem czym zawracać głowy, a wspomnienia powracają. 
-Violetta...- łapię się na wypowiedzeniu Jej imienia.- Debil
Ze złością kopię w hydrant, jednak nie czuję ulgi po złamanym sercu. Czy próbuję o Niej zapomnieć? Tak. Czy Rocky mi w tym pomaga? Jak najbardziej. Bez niej nadal tułałbym się rozpamiętując tamtą kobietę, tamtą noc i tamtą znajomość. Myślę, że powoli daję sobie radę, tylko gdy nie mam nic do roboty ją rozpamiętuję, tak jak w tym momencie.
Próbując zająć czymś głowę zaczynam nucić jakąś durną, pierwszą lepszą piosenkę. Czemu trafiło na "Team" autorstwa Iggy Azelea? Nie mam pojęcia, ale przynajmniej nie myślę o... Nieważne.
Nucąc ten gówniany tekst przemierzam ulice, znajduję się niedaleko siedzib największych stacji telewizyjnych, zatem wśród samych drapaczów chmur. Wiele okien jeszcze się świeci, pieprzona korporacja, pochłania totalnie ludzi i zamienia w roboty. Dochodzę do ostatniego refrenu piosenki, gdy zauważam jakąś ciemną posturę opartą o wieżowiec.
Pewnie bezdomny~przechodzi mi przez głowę, w końcu pełno ich w tym mieście. Wyciągam piątaka i przechodząc rzucam go w stronę gościa. Jednak ten nawet tego nie zauważa. Osuwa się jedynie na chodnik, a ja zauważam, że coś jest nie tak. To kobieta, dopiero teraz zauważam. 
-Hej, wszystko okej?- klękam przy niej. Pewnie się schlała, czy Bóg wie co.
W świetle lamp ulicznych zauważam, że w ogóle nie kontaktuje, ma także podarte ubranie, a jest lodowato. Szybko ściągam z siebie kurtkę i nakładam na tą biedną istotę. Biorę w ręce jej głowę i kieruję w stronę światła. To... nie wierzę. Podejrzewając co mogło ją spotkać, szybko biorę dziewczynę na ręce i nie zważając na zimno, biegnę w stronę miejsca, o którym tak długo chciałem zapomnieć. 



Violetta

Wpatruję się w numer Federico chyba po raz setny i zastanawiam się- zadzwonić? Powiedzieć o wszystkim? O całej tej przeszłości Ferro? Znienawidzi mnie za to. Z drugiej jednak strony może wreszcie się odnajdzie... Po raz kolejny dzisiaj połykam swoje tabletki i staram się ogarnąć.Wkładam szybko kozaki sięgające mi za kolano i chwytam torebkę, pójdę szukać na własną rękę. Otwieram drzwi, lecz nie dane mi wyjść z mieszkania. W tym samym momencie wpada do niego... o nie. Nie nie i jeszcze raz nie. Szybko udaje się do salonu i... o mój Boże. Na białej, skórzanej kanapie kładzie moją przyjaciółkę. Ledwo ją poznałam, wygląda fatalnie! Na ułamek sekundy stykam się wzrokiem z Verdasem, ale nawet się do siebie nie odzywamy. Klękam koło Ludmiły i staram się ją ocucić. 
-Musimy zabrać ją do szpitala na obdukcję, widać że prawdopodobnie została...- mówi, jednak przerywam mu gestem dłoni. Raz- że nawet nie chcę o tym myśleć, dwa- blondynka ledwo otwiera oczy.

-Niee!- wrzeszczy i wymiotuje na mój nowiusieńki dywan.
-Leon, miska!- wrzeszczę, a biedak wywija sambę po moim mieszkaniu w jej poszukiwaniu. Wraca szybciej niż myślałam, ale i tak jest za późno. Podaję dziewczynie szklankę z wodą, ale ona rzuca o podłogę.
-Coś mocniejszego- mówi cieniutkim, ale stanowczym głosem. Zdenerwowana patrzę na Leona. Chyba odczytał moją prośbę, gdyż wziął dzbanek z wodą, drugą ręką otworzył Lu buzię i wlał na siłę ciecz. Wyglądało to strasznie, ale nie chciałam się wtrącać- to w końcu on jest lekarzem.
-Puść mnie!- wrzeszczy ponownie, ale po chwili jej nastrój zupełnie się zmienia, zaczyna płakać i dławiącym się głosem prosi- Puść mnie...Leon cofa się, ja pytam tylko:
-Pamiętasz co się stało?- ale ona nie odpowiada, tylko płacze i płacze. Przykrywam ją kocem i proszę, żeby się przespała- to chyba jedyne co możemy teraz zrobić.

Nie trwa to jednak długo- kilka minut później w salonie zostaje zapalona tylko mała lampka, a my z Leonem siedzimy na patio. Zaczyna świtać, ale nadal jest zimno, tulę się więc w gruby koc i popijam tym razem olbrzymi kubek melisy. Verdas podziwia jedynie panoramę Manhattanu, a ja trawię jego słowa, gdy opowiadał w jaki sposób odnalazł blondynkę.
-To ten bydlak, Marcus.
-Słucham?
-Były kochanek Lu, typowy brutal. Musi mieć z tym coś wspólnego, musi!
-Skąd taka pewność? Będziesz musiała o wszystko ją wypytać, a najlepiej jeśli zgłosicie to na policję. Ktokolwiek to zrobił, trzeba wsadzić typa do pierdla-pokiwałam tylko głową, a między nami nastała cisza. Niezręczna cisza.
-Violetta...- chciał zacząć, na szczęście mu przerwałam.
-Dziękuję za pomoc, to co zrobiłeś... na prawdę. Kto wie, czy Lu nie zawdzięcza ci życia.
Mężczyzna zgasł trochę i pokiwał głową.
-Czysty przypadek... Będę już leciał- podszedł do mnie i delikatnie się schylił, ale opamiętał się całkiem szybko i tylko dotknął mojego ramienia.- Nie siedź tu za długo, strasznie zmarzniesz- uśmiechnęłam się lekko.


Niedługo po wyjściu mężczyzny i ja weszłam do środka. Usiadłam na fotelu na przeciwko przyjaciółki i momentalnie zasnęłam... 
Śniła mi się mama... i jej pogrzeb.


***************************************************************
Myślę, ze wszystkie wytłumaczenia nie mają sensu. Po prostu.
Nic nie będę już obiecywać, skupiajmy się jedynie na tym, co jest.
A jest rozdział, nowy. Wreszcie. Chociaż nie jestem nim zachwycona- to nie jest to.
Jeśli nie kumacie za bardzo o co chodzi, polecam poprzednią część dla przypomnienia XD
Ludmiła odnaleziona, ale w fatalnym stanie. 
Pociągnę ten wątek jeszcze trochę, będzie gorąco!
Nadal nie wiadomo co zaszło między Leonettą, a Rocky dodatkowo trochę namiesza (zdziwione niegrzecznym Leonkiem? ;p) 
Liczę na wasze wsparcie i swój czas na bloga! 
(możecie popytać trochę bohaterów w zakładce, bo mi się nudzi ^^)
Całuję!!!
xx